Bogdan Kondracki, Kobong: Byliśmy kompletnymi wyrzutkami

Bardziej zajęci byliśmy walką o życie podczas koncertu, niż obserwowaniem reakcji pana Andrzeja Wajdy - wspomina Bogdan Kondracki, wokalista i basista legendarnego zespołu Kobong, którego obie płyty właśnie zostały wznowione.

Aktualizacja: 04.11.2018 14:18 Publikacja: 04.11.2018 14:06

Bogdan Kondracki, Kobong: Byliśmy kompletnymi wyrzutkami

Kobong w latach 90-tych swoją awangardową twórczością wyprzedzał o epokę muzyczne trendy, nie tylko krajowe, ale i światowe, co docenili rodzimi krytycy. Zespół nagrał dwie płyty, i mimo że zyskał status kultowego, po czterech latach zakończył swoją działalność. Po 23 latach obie płyty grupy, które na aukcja były w cenie, za którą można kupić mały używany samochód, ponownie ukazały się na rynku. Co się stało, że doszło do reedycji płyt Kobonga?

Bogdan Kondracki, producent muzyczny, kompozytor, były wokalista i basista Kobonga: Temat reedycji pojawiał się już od kilku lat, mniej więcej co pół roku ktoś dzwonił lub pisał maila, że wydałby Kobonga na winylu, że wznowiłby płytę, niektórzy byli bardzo zdeterminowani, zawsze rozbijało się o prawa do pierwszej płyty, które były w posiadaniu Universalu. Miałem taki zryw ze trzy lata temu, pisałem do Universalu, ale jakoś nikt nie był wtedy zainteresowany. Burza wybuchła po wpisie na Facebooku jednego z opiniotwórczych dziennikarzy, który zapytał kto za to odpowiada, że nie ma reedycji jednej z najważniejszych polskich płyt, jego zdaniem. Lawina komentarzy, w tym ludzi pracujących w Uniwersalu dała wszystkim do myślenia, firma sama zwróciła się do nas, więc nie było już żadnych przeszkód. Dużo zrobił Maciek (Maciej Miechowicz – były gitarzysta Kobonga- przyp. jn) przy tej reedycji. To dzięki jego determinacji wydaliśmy koncert (Dołączony do reedycji debiutanckiej płyty koncert Kobonga z 1994 roku- przyp. jn), a Adam Toczko zmiksował ten koncert w sposób przewyższający moje najśmielsze oczekiwania, bardzo pomagały też Gosia Taklińska i Ania Pyzińska z Universalu.

We wszelkich podsumowaniach najlepszych płyt w historii polskiej muzyki albumy Kobonga plasują się bardzo wysoko. Jakim cudem zespół, którego część nakładu debiutanckiej płyty poszła na przemiał, ponieważ wytwórni nie udało się sprzedać oczekiwanego nakładu, obrósł taką legendą?

Nie podejmuję się odpowiedzieć na to pytanie, być może poradziłby sobie z nim jakiś socjolog. Na mój własny użytek wymyśliłem sobie pewną teorię, ale nie mam pewności, że jest prawdziwa. Otóż w latach 90-tych trafialiśmy do ludzi specyficznych, poszukujących nowych treści, odważnych. Ci ludzie wyrośli na osoby niezwykle opiniotwórcze, mają dzisiaj wielu obserwujących i tak to się rozchodzi. A może po prostu ludzie są zmęczeni wszędobylskim plastikiem i pragną obcować z czymś bardziej prawdziwym, organicznym.

Kiedy zespół funkcjonował w latach 1994-1998 byliście częścią jakiejś sceny muzycznej?

Żadnej sceny muzycznej. PolyGram wrzucił nas do worka „Hard Zone”, ale śmieszyło i mierziło nas to. Byliśmy kompletnymi wyrzutkami, otaczała nas pewna grupa życzliwych, wspaniałych ludzi, ale nie mam pewności, czy nawet oni rozumieli do końca co my tak naprawdę odwalamy.

Zespół tworzyła czwórka młodych muzyków: ty, Maciej Miechowicz, Robert Sadowski oraz Wojciech Szymański, ale o zadziwiająco bogatym warsztacie. Sadowski był nico starszy i miał większe doświadczenie od pozostałych muzyków, jednak słuchając pierwszej płyty Kobonga można odnieść wrażenie, że album stworzyli wirtuozi. Byliście już wtedy w pełni ukształtowanymi i wykształconymi artystami, którzy wiedzą czego chcą?

Po za Sadkiem byliśmy żółtodziobami, ale całą masę prób na samym początku graliśmy we dwójkę z Wojtkiem, czyli bas i bębny, oraz podłączony mikrofon. Miałem czas, żeby doskonalić technikę gry na basie, bo graliśmy niezwykle intensywnie, z czasem zacząłem podejmować próby śpiewania. Położyliśmy podwaliny we dwóch pod większość utworów z pierwszej płyty.

Co zdecydowało o muzycznym kierunku, który obraliście? Sadowski aż tak bezkompromisowej muzyki z Madame, Deuterem i Houkiem nie wykonywał wcześniej.

To są decyzje, które niełatwo uzasadnić, podejmowane intuicyjnie, dzieją się kiedy pojawia się jakaś interakcja miedzy muzykami.  Do dzisiaj nie umiem tego wyjaśnić, przecież jak zakładaliśmy zespół żaden z nas nie słuchał żadnego metalu. 

Zgaduję: Strawiński, Gorguts, Rage Against The Machine, Meshuggah, Mr. Burngle, Primus, King Crimson? Co inspirowało Kobonga?

Nie potwierdzam, nie zaprzeczam. Mogę tylko powiedzieć, że oprócz Gorguts znaliśmy wszystkich tych artystów. Na „Chmurze” słyszę Strawińskiego bardzo wyraźnie.

Teksty Kobonga są nieco dadaistyczne. Odbiegały od wszystkiego co wtedy powstawało. Czy Kobong miał przekaz?

Wszystkie teksty, oprócz „Rege” stworzył samodzielnie Wojtek Szymański. Czy Kobong miał przekaz? Tak, wyraźny, czy był oczywisty i do nazwania w kilku zdaniach? Moim zdaniem nie.

Czym dla was był Kobong?

Był dla nas sposobem na życie,  projektem, który przez każdego z nas był rozumiany trochę inaczej, ale traktowany równie poważnie.

Zespół miał lidera? Kobong był uważany za zespół Roberta Sadowskiego.

Nie byłem tego świadomy, ale może wzięło się to stąd, że tylko Robert miał poważny dorobek muzyczny, kiedy zakładaliśmy zespół. Mimo, że Sadek był genialnym gitarzystą, to teza jest niesłuszna. Szkice na pierwszą płytę zrobiliśmy ja i Wojtek, po za tym Wojtek pisał teksty, które pełniły bardzo ważną rolę, ja grałem na basie i śpiewałem, więc byłem kimś w rodzaju frontmana. Podsumowując: każdy z nas pełnił ważną rolę i nie było lidera.

Jak wyglądało porozumienie między waszą czwórką i proces komponowania?

Z Wojtkiem byliśmy i nadal jesteśmy przyjaciółmi, z Sadkiem łączyła mnie miłość do muzyki, inspirowaliśmy się nawzajem, ale odnosiłem zawsze wrażenie, że był jakiś rodzaj rywalizacji między mną i Sadkiem, zdrowej, ale jednak rywalizacji, Maciek dołączył na końcu, ale to bardzo zdolny i kumaty gitarzysta, szybko się uczył i wdrożył do zespołu, pomagając liczyć trudne podziały rytmiczne. Na pierwszej płycie tak jak mówiłem zaczynaliśmy od przygotowanej przez nas sekcji rytmicznej, na drugiej też, chociaż dużo pomysłów przyniósł też Sadek, a my je rozwijaliśmy później na próbach. Uważam, że naszą siłą nie były talenty, ale totalna ambicja i bardzo ciężka praca.

A jak wyglądały relacje wewnątrz grupy? Byliście przyjaciółmi? Poza tworzeniem muzyki łączyły was relacje kumpelskie, czy skupialiście się tylko na sztuce?

Przyjaciel to duże słowo i nie oddające do końca stosunki panujące między nami. Lubiliśmy spędzać ze sobą czas, inspirowaliśmy się nawzajem, bardzo się szanowaliśmy, a to jest najważniejsze chyba w zespole.

„Dzwony” dzisiaj brzmi jak absolutny klasyk. Zarówno jeśli chodzi o riff, jak i tekst. Mieliście wtedy poczucie, że tworzycie coś ważnego? Ponadczasowego?

Uważaliśmy, tak jak pewnie wiele zespołów, że robimy przełomową muzykę i tworzymy ważne kompozycje. Cieszę się, że okazało się, że są ludzie, którzy podzielają ten pogląd.

„Rege” stał się nawet małym przebojem. Czy to pochwała marihuany?

Nie. Ten tekst jako jedyny napisał ktoś z zewnątrz, czyli Richard Nichols, nasz kolega anglik, który mieszkał wtedy w Warszawie. Był pozytywnym świrem, organizował kolacyjki na których był alkohol, trawka i dobre jedzenie, znakomicie inspirująco tańczył, w kompletnie wyzwolony sposób. Spodobała nam się gra słów, którą zastosował i obrazoburczy wydźwięk tego tekstu. Nigdy nie uważałem marihuany za cudowny lek na wszystko, są ludzie, którzy nie powinni jej palić, a ja do nich należę.

A czy narkotyki i używki nie były piątym członkiem Kobonga?

To są legendy. Każdy z nas żył trochę inaczej. Po skrajach byli Wojtek i Sadek. Wojtek prowadził zdrowy tryb życia, dbał o formę fizyczną, dużo czytał, jego przeciwieństwem był Sadek, który lubił alkohol, ale w czasie kiedy funkcjonował zespół nie przyjmował żadnych twardych narkotyków, traktował zespół bardzo poważnie i nie pozwalał, żeby używki rozwalały jakąkolwiek aktywność zespołu. Ja i Maciek byliśmy gdzieś pośrodku.

Muzyka Kobonga była bardzo wielobarwna. Obok ciężkich brzmień pojawiały się, jak „PRBDA”, nawet wątki flamenco. A już nie wspomnę o, mam wrażenie dojrzalszych, kompozycjach z „Chmury nie było”. Jak dziś oceniasz kompozycje z obu płyt?

Debiut pamiętałem dobrze, ale „Chmury” posłuchałem po bardzo długiej przerwie, przez te wszystkie lata nie miałem swojego egzemplarza płyty, wiedziałem, że zrobiliśmy trudną muzykę, ale to co usłyszałem zrobiło na mnie wielkie wrażenie, te wszystkie przydźwięki, gniecenie strun, każdy z nas ma tam bardzo trudne złożone partie, a gramy to wszystko w polirytmi, czyli jeden na 3/4 drugi na 5/4, trzeci na 7/4.

Rzeczywiście, druga płyta różni się od debiutu. Jest jeszcze bardziej skomplikowana, trudna, połamana... Chcieliście wystraszyć słuchacza?

Na pewno nie wystraszyć. Nie mieliśmy wtedy poczucia, że nasza muzyka mogłaby kogokolwiek przestraszyć. Czuliśmy, że nie będzie trzeciej płyty i chcieliśmy dojść do ściany, zrobić coś wg. zasady „przesada jest początkiem inwencji”, ale to jest przecież nadal muzyka przez duże M, są fragmenty na tej płycie wręcz liryczne. Każdy, kto nie zniechęci się ostrością przekazu i zagłębi się w te struktury odnajdzie tam wiele ciekawych rozwiązań.

W okolicach płyty „Chmury nie było” grupa zaskoczyła występami w kinach przed filmem „Trainspotting”. Jednym z waszych widzów był Andrzej Wajda. Jak zareagował?

Wiem, że był, ale byliśmy bardzo, bardzo źli na ekipę, która zajmowała się nagłośnieniem, rozpakowali nowiutki sprzęt z kartonów i okazało się, że nie mają zielonego pojęcia jak go obsłużyć, zielonego! Więc odpowiadając na pytanie: byliśmy bardziej zajęci walką o życie podczas tego koncertu, niż obserwowaniem reakcji pana Wajdy.

Czy macie poczucie, że Kobong jest niewykorzystaną szansa na podbicie świata?

Nie myślę o tym w tych kategoriach. Udało nam się stworzyć zespół, o którym po 20-tu kilku latach ludzie chcą nadal rozmawiać i którego chcą słuchać. To nie zdarza się często i to według mnie jest ogromny sukces.

Czy przed dwoma dekadami była próba, wytwórni, zespołu, może mecenasów kultury, zainteresowania świata muzyką Kobonga?

Takie próby były podejmowane, ale te rzeczy działy się po za nami, podejmował je menadżer i wytwórnia. Jak widać z niezbyt dobrym skutkiem, chociaż nie można nikogo winić. Pamiętam jak ludzie z Metal Mind powiedzieli nam, że fajnie gramy, ale niedobrze, że nie wpisujemy się w żaden trend i że jest to powód utrudniający sensowną sprzedaż, czy promocję. Za bardzo odstawaliśmy.

A nie jest tak, że dopiero po latach wasza oryginalna twórczość spotkała się szacunkiem słuchaczy?

Powiem o swoich prywatnych odczuciach, bo różnimy się miedzy sobą oceną sytuacji. Podzieliłbym to na 3 okresy. Okres pierwszy to czas przed i tuż po pierwszej płycie, kiedy w pewnych środowiskach staliśmy się cool. Jeździliśmy pokaźnych rozmiarów czerwonym mercedesem, na którym było nasze wielkie czarne logo, nasz kierowca Maliniak był obrzydliwie bogaty, to był jego mercedes i powiedział nam, że nie chce od nas ani grosza, czasami stawiał nam wszystkim wypasione kolacje w dobrych knajpach. Do kobongowni (sala prób Kobonga) przychodziło mnóstwo ludzi, mieliśmy przyjaciół, którzy zajmowali się sprzętem i ogólnie stroną techniczną najpierw na próbach, a później na koncertach, chciałbym tutaj szczególnie wspomnieć o Mareckim i MacGyverze. Przychodzili Taszak i Leszek Molski, którzy zajmowali się zdjęciami i klipami. Mieliśmy sponsora, Mariusza Bielewicza, który zakupił nam kosztowny sprzęt. Sami klepaliśmy ekstremalną biedę, serki topione z bułką czasami na obiad, ale warunki do tworzenia mieliśmy wspaniałe.

Drugi okres?

To tuż przed i po wydaniu “Chmury nie było”. Zupełnie inny, bo coraz mniej ludzi na próbach, na koncertach. Miałem wtedy wrażenie, że “Chmurę” rozumiała w tamtym czasie dosłownie mała garstka ludzi.

A trzeci okres?

To czas po rozpadzie zespołu, kiedy sądziłem, że idziemy w zapomnienie, zacząłem spotykać coraz więcej ludzi, którzy twierdzili, że Kobong był dla nich ważny, albo, że odkryli go niedawno i są pod wrażeniem, ten proces się nasilał, i nasila się do dzisiaj.

Czy jest jeszcze jakiś niewydany materiał Kobonga? Niepublikowane utwory? Koncert, który mógłby wyjść na dvd?

Raczej jest z tym bieda. Są gdzieś taśmy VHS z trasy i to sporo, chcemy je jakoś odzyskać, ale z tym się da niewiele zrobić z racji na jakość. Poza tym, chyba już nic nie ma. 

Jak brzmiałaby trzecia płyta Kobonga?

Trudno powiedzieć, mieliśmy różne oczekiwania, nie wiadomo gdzie byśmy się spotkali muzycznie. Może udałoby mi się namówić chłopaków, żeby pójść w abstrakcję, a może uległbym Wojtkowi i pędzilibyśmy jak wiatr i nikt by nas nie dogonił.

Na trzeci album nie starczyło nam pary. Gdybyśmy mimo to zdecydowali się go nagrać, obawiam się, że mógłby być gorszy od dwóch pierwszych płyt.

Dlaczego Kobong mimo docenienia przez krytyków przestał istnieć?

Były dwa powody. Powód pierwszy: inny styl życia Wojtka i Sadka. Wojtek żył trochę jak mnich, narzucał dyscyplinę pracy w zespole, natomiast Sadek żył inaczej, spalał się, czasami przepadał na kilka dni, wg. mnie nie było to problemem, bo kiedy przychodził potrafił oddać zespołowi wszystko z nawiązką, ale były z tego powodu spięcia. Powód drugi: inna wizja kierunku, w którym powinniśmy pójść, tutaj narastał rozdźwięk między mną i Wojtkiem. Wojtek chciał mocniej i szybciej, a ja już tego nie chciałem, wolałem, żebyśmy poszli w kierunku nieoczywistej abstrakcji, większej muzyczności, być może pozbawionej tej ilości przesterów. Lubiłem mocne granie, krzyczenie na ludzi w klubie działało na mnie jak psychoterapia, ale już się wykrzyczałem, byłem gotowy spuścić trochę z tonu.

Po rozpadzie grupy trójka muzyków Kobonga stworzyła zespół Neuma. Czy jest szansa na reedycję pierwszej płyty Neumy?

Nie rozmawialiśmy jeszcze o tym, ale oczywiście szansa jest. O ile znam Maćka lada chwila zaproponuje 

Czy jest szansa, żeby pierwsze wcielenie Neumy wróciło?

Raczej nie, jesteśmy wszyscy w innym miejscu. Osobiście nie jestem fanem ludzi po 50-ce, uprawiających młodzieżową muzykę, byłem zażenowany oglądając Sex Pistols na Open’erze. Brzuchy, te sprawy…

Czy po rozpadzie Kobonga utrzymywaliście kontakt z Robertem Sadowskim?

Niestety sporadyczny. Sadek zaangażował się w zespół Robot, chciał nawet żebym z nimi grał, poszedłem na próbę, pograliśmy trochę, ale nie odnalazłem się. To był bardzo rozrywkowy zespół. Pamiętam, jak zadzwonił do mnie, żeby pogratulować mi wokali na Neumie, to było bardzo miłe

Czy był plan powrotu Kobonga, kiedy Sadek żył?

To nie wchodziło w grę i było oczywiste dla nas wszystkich. Zakończyliśmy działalność w stylu Kobonga, czyli totalnie i nieodwracalnie.

Sadowski uważany jest za jednego z najwybitniejszych gitarzystów swojej epoki. Jakim był człowiekiem?

Od czego tu zacząć. Pierwszą próbę z Sadkiem umówił brat Wojtka, wspaniały malarz i autor okładki pierwszej płyty Kobonga Robert Kocjan. Powiedział, że na pewno go polubimy, że jest to człowiek, z którym można świetnie spędzić niejeden wieczór. I tak było, był wymarzonym kompanem. Pamiętam go z nieodłączną zapalniczką w jednej ręce, nie chował jej, bo palił strasznie dużo fajek. Był totalnie wrażliwym gościem i płacił za to wysoką cenę. Moim zdaniem Sadek jest wciąż za mało doceniony, techniki, których używał były pionierskie. Nie spotkałem nigdy później gitarzysty grającego w ten sposób. Chociaż nauka nowych rzeczy nie przychodziła mu wcale łatwo, to kiedy już rozkminił utwór potrafił tchnąć w niego jakieś kosmiczne 3D.

Po tym jak skończyłeś grać z Neumą, miałeś krótki epizod z ciężkim graniem, po czym zacząłeś współpracę ze Smolikiem, zająłeś się produkcją muzyczną i współpracą z takimi artystami jak Maryla Rodowicz, Monika Brodka, czy Dawid Podsiadło. To klimaty bardzo odległe od Kobonga i Neumy. To kompromis artystyczny, czy potrzeba szerszej formuły wypowiedzenia się?

To drugie. Kobong był wspaniałą podróżą, ale intensywną i męczącą. Nie jestem typem jakiegoś metalowca, kogoś, kto ma w genach tylko „męską” muzykę, grając w Kobongu wracałem do domu i słuchałem przeróżnych rzeczy, także popowych, bo zawsze lubiłem dobry pop.  Po za tym praca producenta jest wspaniała, bo można robić rzeczy istotne, bez ciężaru popularności, odnalazłem się w tym.

Czym dzisiaj zajmuje się trójka muzyków Kobonga?

Ja już wiesz, oprócz pracy producenta założyłem portal 2track.pro i wytwórnię 2trackrecords, tworzę płytę ze swoim synem, którą traktuję bardzo poważnie, trochę maluję. Z Wojtkiem jestem w ciągłym kontakcie, on pracuje jako konserwator zabytków, ale całą swoją energię poświęca na malowanie obrazów, zawsze potrafił to robić, a teraz zajął się tym bardzo konkretnie. Mieszka w Olsztynie, w kosmicznym mieszkaniu pełnym doskonałych obrazów jego i jego dziewczyny Iwony Altmajer, która wystawia regularnie swoje obrazy we Francji. Ostatnio coś wspominał o powrocie do grania, więc kto wie co się z tego narodzi. Z Maćkiem mam trochę mniejszy kontakt, ma swoje studio Tone Industria w Konstancinie, urodziło mu się teraz dziecko, jest szczęśliwy. 

Jesteś jednym z najbardziej wziętych producentów muzycznych w kraju. Nie brakuje ci grania na żywo? Ciężkiego grania?

Czasami mi trochę brakuje grania, choć może nie ciężkiego, raczej rockowego, gitarowego. Może coś z tym zrobię kiedyś.

Czy kiedykolwiek po Kobongu znalazłeś z innymi muzykami podobną chemię?

Odnajduję chemię z muzykami jako producent, ale to inna specyfika i zupełnie inna bajka.

Temat Kobonga jest definitywnie zamknięty?

 

- Tak.

- rozmawiał Jacek Nizinkiewicz

Kobong w latach 90-tych swoją awangardową twórczością wyprzedzał o epokę muzyczne trendy, nie tylko krajowe, ale i światowe, co docenili rodzimi krytycy. Zespół nagrał dwie płyty, i mimo że zyskał status kultowego, po czterech latach zakończył swoją działalność. Po 23 latach obie płyty grupy, które na aukcja były w cenie, za którą można kupić mały używany samochód, ponownie ukazały się na rynku. Co się stało, że doszło do reedycji płyt Kobonga?

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Kultura
Muzeum Narodowe w Krakowie otwiera jutro wystawę „Złote runo – sztuka Gruzji”
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Kultura
Muzeum Historii Polski: Pokaz skarbów z Villa Regia - rezydencji Władysława IV
Architektura
W Krakowie rozpoczęło się 8. Międzynarodowe Biennale Architektury Wnętrz
radio
Lech Janerka zaśpiewa w odzyskanej Trójce na 62-lecie programu
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Kultura
Zmarł Leszek Długosz