Gdy pytałem ludzi o Wojciecha Miłoszewskiego, to większość osób odpowiedziało mi, że rozpoznaje pana po ironizowaniu na tematy powiązane z polityką. Taki był cel, gdy zasiadał pan do klawiatury przed napisaniem pierwszej książki?
Zupełnie nie. Celem było stworzenie powieści sensacyjno-przygodowej. Wiedziałem, że bardzo duża część polskiego społeczeństwa, tak więc również i czytelników, interesuje się polityką. Nie sądziłem jednak, że drobne wstawki poprzedzające rozdziały zaważą na odbiorze całej powieści. Postawiłem na ten pomysł, aby czytelnik nie był pozostawiony z samą akcją i mógł również wiedzieć, co dzieje się na arenie międzynarodowej i jakie są jej reakcje na rosyjską inwazję. Oczywiście fragmenty te są mocno ironiczne, a nawet prześmiewcze. Nie jest tajemnicą, że mój stosunek do polityków jest jednoznacznie negatywny.
Wojciech Miłoszewski nie napisał kiedyś jakiegoś sformułowania, sentencji, bo uznał że to już by było za mocne?
Sentencja wiąże się chyba dosyć ściśle z moralizowaniem lub filozofowaniem. W moich powieściach staram się zwrócić uwagę na to, jak strasznym zjawiskiem jest wojna. W pewien sposób przekazać ludziom, że nawet tutaj, w bezpiecznej Europie, ten koszmar znowu może stać się faktem. Ale mimo wszystko moralizowanie nie jest moją domeną. Podsumowując, sentencjom mówię zdecydowane nie.
Kiedyś powiedział pan: „nie jestem specjalistą od militariów”. Dlaczego więc postawił pan na serię, w której to właśnie militaria odgrywają znaczącą rolę?