Ratownicy medyczni w karetkach zamiast lekarzy

Nowe regulacje medyków z karetek wyganiają, a stawiają na ratowników. Ci jednak mogą sobie nie poradzić z cięższymi przypadkami, co stwarza zagrożenie dla pacjentów – uważają eksperci.

Aktualizacja: 14.03.2018 19:39 Publikacja: 14.03.2018 18:34

Ratownicy medyczni w karetkach zamiast lekarzy

Foto: Adobe Stock

O 87 spadła od 2016 r. liczba specjalistycznych zespołów ratownictwa medycznego, czyli takich, w których jeździ lekarz – głoszą oficjalne dane. Jedna karetka „S" przypada na 77,1 tys. mieszkańców, a w Małopolsce na blisko 106 tys. osób. Jeden zespół składający się wyłącznie z ratowników medycznych przypada na 37,6 tys. mieszkańców. Zdaniem ekspertów ta dysproporcja może zagrozić bezpieczeństwu pacjentów.

Ratownik może więcej

Jeszcze w 2016 r. na 1527 zespołów po Polsce jeździły 562 specjalistyczne i 965 podstawowych. Rok później liczba zespołów „S" spadła o 72 (na 1547 „S" stanowiły 490, a „P" 1057). Do 2018 r. ubyło kolejnych 15 zespołów „S", by zatrzymać się na liczbie 475 przy 1067 podstawowych (1542 wszystkich).

Zachętą do stopniowego wycofywania zespołów z lekarzem na rzecz składających się wyłącznie z ratowników była nowelizacja ustawy o PRM z 2015 r. i rozporządzenia z 2016 r., które znacznie rozszerzyło wachlarz medycznych czynności ratunkowych, które może wykonywać ratownik. A projekt tzw. małej nowelizacji ustawy o państwowym ratownictwie medycznym (PRM), który jest już po pierwszym czytaniu w Sejmie, zakłada rozszerzenie kompetencji ratowników o kolejne czynności dawniej przypisane tylko lekarzom. – Będą mogli wykonywać nie tylko małe zabiegi chirurgiczne, ale i procedury tak skomplikowane jak drenowanie klatki piersiowej, którego wykonywanie poza szpitalem odradza się nawet specjalistom, czy kardiowersja, czyli umiarowienie rytmu serca metodą elektryczną – mówi prof. Juliusz Jakubaszko, prezes Polskiego Towarzystwa Medycyny Ratunkowej. I dodaje, że rozszerzanie uprawnień ratowników jest nie tylko niebezpieczne dla pacjentów, ale też sprzeczne z wytycznymi światowych towarzystw naukowych, które propagują model „scoop and run" – zgarnij chorego i pędź do szpitala.

Lekarz nie pojeździ

Za odejście z karetek ok. 6 proc., czyli kilkudziesięciu, lekarzy odpowiada obowiązujący od 1 stycznia 2018 r. przepis, że mogą w nich jeździć wyłącznie lekarze ze specjalizacją z ratownictwa medycznego lub tacy, którzy do końca ubiegłego roku rozpoczęli szkolenie specjalizacyjne w tej dziedzinie. Pozostali zażądali więc podwyżek, co sprawiło, że w niektórych regionach w ogóle nie ma karetek specjalistycznych. W lutym głośno było o lekarzach z Chełma i Krasnegostawu, którzy nie podpisali kontraktu ze szpitalem, domagając się 75 zł za godzinę. Placówka odmówiła podwyższenia stawki o 20 zł, więc w tych miastach dyżurować będą tylko zespoły „P".

Kolejnym problemem jest brak kadr. Co roku nieobsadzonych pozostaje kilkadziesiąt miejsc rezydenckich (etatów specjalizacyjnych finansowanych przez Ministerstwo Zdrowia), podczas gdy potrzeby prof. Jakubaszko ocenia na co najmniej kolejnych 1000 lekarzy tej specjalności (obecnie jest ich 992). Nie pomaga nawet fakt, medycyna ratunkowa znalazła się wśród specjalizacji deficytowych, których adepci mogą liczyć na wyższe wynagrodzenie. W ramach lutowego porozumienia ministra zdrowia z rezydentami przyszły medyk ratunkowy może liczyć nawet na 4,7 tys. zł, a od trzeciego roku specjalizacji – 5,3 tys. zł. Specjaliści przyczyny upatrują m.in. w niepewności roli medyków ratunkowych. – To ludzie, którzy chcą jeździć w karetce i działać, a kolejne projekty ustaw pokazują, że rządzący w ambulansach wolą widzieć ratowników. Przyszli lekarze tracą więc motywację i zmieniają specjalizację. Ze szkodą dla chorych – kwituje prof. Jakubaszko.

Zawody prawnicze
Korneluk uchyla polecenie Święczkowskiego ws. owoców zatrutego drzewa
Zdrowie
Mec. Daniłowicz: Zły stan zdrowia myśliwych nie jest przyczyną wypadków na polowaniach
Nieruchomości
Odszkodowanie dla Agnes Trawny za ziemię na Mazurach. Będzie apelacja
Sądy i trybunały
Wymiana prezesów sądów na Śląsku i w Zagłębiu. Nie wszędzie Bodnar dostał zgodę
Sądy i trybunały
Rośnie lawina skarg kasacyjnych do Naczelnego Sądu Administracyjnego