Ten wyrok musiał tak zabrzmieć. Gdy tuż przed świętami Bożego Narodzenia szef MSZ Witold Waszczykowski zwrócił się do Komisji Weneckiej z prośbą o ocenę kryzysu konstytucyjnego w Polsce, nad PiS zawisło widmo nieuchronnej katastrofy. Komisja Wenecka ma do siebie, że zawsze broni niezależności i niezawisłości sądów konstytucyjnych, z dystansem patrząc na władze państw, które zaraz po wyborach rzucają się na trybunały. Ponieważ PiS pasował do tego modelu oprawcy, więc ostateczna opinia Komisji Weneckiej nie powinna dziwić obozu władzy.
Politycy PiS mogą dziś snuć teorie spiskowe, podważające wiarygodność Komisji, mogą powtarzać jak katarynki, że jej opinie nie są wiążące, mogą nawet opowiadać, że będą z nimi polemizować — to bez znaczenia. Z punktu widzenia taktyki politycznej PiS, zwrócenie się do Komisji Weneckiej było błędem — bo porażka jest efektowna i dobrze zauważona na świecie.
Lider PiS już po przecieku wstępnego projektu opinii znalazł kozła ofiarnego — to Waszczykowski. „Nie ma co kryć, że pewne błędy zostały popełnione. Dotyczy to przede wszystkim przyjazdu Komisji Weneckiej. Ona prędzej czy później w Polsce by się pojawiła, ale powinno to nastąpić nie teraz, a za kilka miesięcy. Pewne sprawy byłyby już wówczas w naszym kraju załatwione” — oświadczył Jarosław Kaczyński. „Pewne sprawy” to głównie szczyt NATO w Warszawie, na którym władza chce uzyskać ze strony sojuszników gwarancje bezpieczeństwa przed agresją Putina.
Komisja Wenecka sprawę skomplikowała, bo USA stawiają sprawę jasno: do szczytu Kaczyński powinien wdrożyć jej zalecenia, jeśli chce myśleć o większej obecności amerykańskich chłopców nad Wisłą.
Co do politycznej taktyki zatem, Kaczyński ma rację — można było najpierw wycisnąć z Amerykanów deklaracje militarne, a gdy przywódcy NATO rozjadą się do domów, zaprosić Komisję Wenecką, bo wówczas jej opinie byłyby funta kłaków warte.