W poniedziałek późnym wieczorem do Sejmu trafił projekt krótkiej nowelizacji, której skutki będą dwa: podporządkowanie mediów publicznych bezpośrednio rządowi oraz możliwość natychmiastowej wymiany ich szefostwa.

Płyną stąd dwa wnioski. Pierwszy – ustrojowy. Podobnie jak w przypadku służby cywilnej, której apolityczność zostaje zakwestionowana, również w mediach publicznych jedyną zasadą zatrudnienia będzie polityczna nominacja. Dla ludzi, którzy nie podzielają poglądów PiS, miejsca nie będzie.

Drugi wniosek jest smutniejszy. Otóż PiS w sprawie mediów publicznych idzie w ślady poprzedników. Media publiczne od 25 lat nie są publiczne, lecz partyjne i przechodzą z rąk do rąk kolejnych ekip politycznych. Gdy Platforma przejmowała media, wcale nie kryła się z tym, że nowy zarząd TVP przesiadł się do foteli przy Woronicza z Ministerstwa Kultury. Były prezydent Bronisław Komorowski nawet się nie zawahał, gdy do rzekomo apolitycznej KRRiT skierował swego przyjaciela Jana Dworaka oraz Krzysztofa Lufta, członka Platformy i szefa swego biura prasowego. Media publiczne za rządów PO dalekie były od obiektywizmu. Czy po przejęciu ich przez PiS mogą więc być jeszcze gorsze?

Na początku PiS zapowiadał, że powstaną niekomercyjne media narodowe, które będą realizować wyłącznie misję. Potem wycofał się z pomysłu likwidacji reklam. Obecna propozycja, prócz wykastrowania kompetencji KRRiT i podporządkowania radia i telewizji rządowi, nie zmienia aż tak wiele. I choć PiS zapowiada, że to dopiero pierwszy krok, mamy przedsmak znaczenia „dobrej zmiany".