Olga Tokarczuk, doceniona literacką nagrodą Akademii Szwedzkiej, ożywiła malejący polski rynek książki, który w tym roku zanotuje wzrost. Już po ogłoszeniu Nobla wszystkie pozycje autorki „Ksiąg Jakubowych" zostały zamówione przez księgarnie w milionie egzemplarzy, dublując w ekspresowym tempie ich wcześniejszą sprzedaż.

Przypomina to efekt uzyskany przez innych polskich gigantów, którzy samodzielnie napędzają rozwój swojej branży – w muzyce pop czyni tak Dawid Podsiadło, w kinie zaś – Wojciech Smarzowski. Z Tokarczuk rzecz jest jednak bardziej złożona. Jej refleksje nad światem i Polską z perspektywy osoby wrażliwej na przemoc oraz kwestie równouprawnienia płci, ras, narodów, wyznań, z poszanowaniem praw zwierząt – wymagają bowiem więcej czasu i uwagi.

Oczywiście warto zapytać, jaki będzie efekt lektur, w tym „Ksiąg Jakubowych", zwłaszcza że autorka zderzyła w nich odświeżany przez część prawicy mit sarmackiej Polski z polskimi grzechami nietolerancji. Pierwsze zwycięstwo Tokarczuk już jednak odniosła, ponieważ zdołała przebić się przez falę internetowego hejtu i chór niechętnych jej polityków.

Znamienne było, że 7 grudnia „Wiadomości" Telewizji Polskiej zlekceważyły znakomite wystąpienie Polki w Akademii Szwedzkiej, ale ostatecznie TVP zaskoczyła wszystkich transmisją noblowskiej gali 10 grudnia w TVP Info, stacji niszowej, ale jednak. Może przydała się krytyka opozycji, a może rządowych decydentów zachęciła uniwersalna wypowiedź pisarki w Sztokholmie, wolna od krajowych kontekstów? Może. Choć najbliższe prawdy wydaje się to, że PiS, śledzące wyniki badań socjologicznych, uznało, że zamiast pomijać wielki sukces polskiej kultury – co mogłoby przynieść wizerunkowe straty – lepiej wykorzystać go propagandowo, tak jak sukcesy polskich sportowców.

Przegrała opcja Jacka Sasina, który powiedział, że Tokarczuk nie przeczyta, a wygrała Piotra Glińskiego, który zadeklarował, że przerwaną lekturę „Ksiąg Jakubowych" dokończy. Panie ministrze: pełna zgoda. Również dzięki panu krajowy rynek książki zanotuje wzrost.