Zanotowałem wtedy takie oto deklaracje: „będzie nami kierowała pokora, praca, umiar, roztropność i odpowiedzialność. Będziemy słuchać obywateli. Koniec z arogancją władzy i koniec z jej pychą". I jeszcze: „dziś Polacy chcą współpracy i dialogu. Jesteśmy wszyscy jedną wielką, biało-czerwoną drużyną". Czy aby?

Obawiam się niestety, że dziś podziały są większe niż kiedykolwiek w ciągu ostatnich 25 lat. Konsekwencja i spójność odnosi się tylko do rozmontowywania reform przeprowadzanych przez wszystkie poprzednie ekipy. Poza tym liczne pęknięcia są w samym rządzie. Z pragmatycznym i rzeczowym myśleniem o gospodarce konkuruje ryzykowne dla budżetu nakręcanie polityki socjalnej. Z opanowaniem i odpowiedzialnością – niekompetencja, bufonada i tromtadracja. Z pragmatyzmem – polityka skłócania się ze środowiskami opiniotwórczymi i medialnymi. Podobnie w polityce zagranicznej, gdzie zbyt często wychodzi na wierzch styl felietonowy. To zresztą obszar największego deficytu; najbardziej zaufany sojusznik zafundował światu Brexit. Bruksela to pole regularnych porażek. Słabo z Trójkątem Weimarskim. Wyszehrad też nie stał się naszym regionalnym politycznym zapleczem.

Trudno zapomnieć o fundamentalnej porażce rządzących, jaką okazał się spór o Trybunał Konstytucyjny. Czyż w istocie naczelny strateg PiS przewidywał takie rozmiary konfrontacji i taką awanturę o praworządność? Czyż wyobrażał sobie tłumy na ulicy pod sztandarami KOD? To potężny problem społeczny. Głupotą byłoby go nie doceniać.

Ale i tak najważniejsza jest gospodarka. To sprawa newralgiczna, a plan Morawieckiego ma sens o tyle, o ile będzie przeprowadzony konsekwentnie. Trzeba jednak pamiętać, że składa się wciąż jeszcze głównie ze slajdów i zapowiedzi. Po roku pracy gabinetu nadchodzi moment, kiedy historia krzyknie: sprawdzam! Wtedy się rozstrzygnie, czy przyspieszony rozwój i realizacja obietnic socjalnych pozwolą tej ekipie utrzymać się przy władzy, czy odwrotnie, kryzys ożywi nieznane jeszcze demony.