To źródło ogromnej wiedzy zgromadzonej w policyjnych notatkach. Wiedza operacyjna znacząco różni się bowiem od wiedzy procesowej. Ta druga jest tym wszystkim, co można udowodnić oskarżonemu w sądzie. Wiedza operacyjna z kolei obejmuje informacje, które policjanci zgromadzili w czasie swej pracy, ale nie zawsze wystarczają one, by postawić daną osobę przed sądem.

Eksperci ostrzegają, że prerogatywy przyznane ministrowi Błaszczakowi pozwolą mu zaglądać do archiwów, w których znajdują się informacje od danych telekomunikacyjnych (kto do kogo dzwonił i gdzie logował się jego telefon komórkowy) po całą ciemną stronę społecznego życia (kto pił piwo w parku, wdał się w bójkę, przejechał na czerwonym świetle, bije żonę, dzieci lub znęca się nad psem), łącznie z niesprawdzonymi plotkami (czyli tym, co policjantom opowiedzieli tajni informatorzy, co jednak nie znalazło potwierdzenia).

Można się tylko zastanawiać, po co ministrowi spraw wewnętrznych, który wszak nie jest bezpartyjnym urzędnikiem ani związanym odpowiednimi rygorami funkcjonariuszem mundurowym, lecz politykiem, członkiem partii rządzącej, dostęp do takiej wiedzy. Czy ktoś będzie chciał wykorzystać ją w politycznej walce?

Mam nadzieję, że nie. Ale ze strony ekspertów pojawiają się też głosy, iż nowe regulacje mogą paradoksalnie... utrudnić pracę polskiej policji. Skuteczność mundurowych w dzisiejszych czasach zależy bowiem od współpracy policji z różnych krajów. Pytanie, czy funkcjonariusze np. z Europy Zachodniej będą dalej ochoczo dzielić się swymi ustaleniami z polskimi policjantami w sytuacji, gdy będą mieli choć cień wątpliwości, że zostaną one wykorzystane w celach politycznych.