Masowo wyjeżdżali na Wyspy kilkanaście lat temu, gdy nasz kraj był na innym poziomie rozwoju, a Wielka Brytania oferowała im atrakcyjne perspektywy rozwoju. Teraz to jednak Brytyjczykom bardziej zaczęło zależeć na utrzymaniu pracowników z Polski i innych państw naszego regionu. Bo kto bez nich będzie wykonywał uciążliwe prace na budowach, przy opiece nad chorymi czy obsłudze hoteli? Od pokoleń Wielka Brytania przyzwyczaiła się, że te zadania powierza przyjezdnym, bo rodowita ludność ma ciekawsze zajęcia. Zmiana tego modelu kulturowego będzie bardzo trudna.

Właśnie dlatego, jak wynika z dokumentów ujawnionych przez dziennik „Daily Telegraph", premier Theresa May chce już teraz zagwarantować obywatelom Unii Europejskiej, którzy mieszkają w Zjednoczonym Królestwie, obecne warunki pobytu, nawet jeśli nie dojdzie do porozumienia z Brukselą w sprawie zasad rozwodu z Unią. Woli narazić się zwolennikom tzw. twardego brexitu, niż doprowadzić do katastrofy gospodarki.

Z dzisiejszego punktu widzenia absurdalnie brzmi kampania strachu przed „zalewem" imigrantów, która tak bardzo przyczyniła się do decyzji w referendum z czerwca 2016 r. o wyjściu Wielkiej Brytanii z UE.

Na razie jedynym wymiernym efektem brexitu, gdy idzie o kontrolę granic, jest zasadnicza zmiana składu fali imigracyjnej, jaka napływa do Wielkiej Brytanii. Teraz przyjezdnych spoza Unii jest już przeszło dwa razy więcej niż tych ze Zjednoczonej Europy. To osoby, którym nie tylko znacznie trudniej będzie się zintegrować z brytyjskim społeczeństwem, ale także wypełnić luki na rynku pracy.

Wyobrażając sobie raj, jaki nastanie po wyjściu z Unii, zwolennicy brexitu bujali w obłokach. Dziś czas na lądowanie na ziemi. Będzie twarde.