Ten egzamin Niemcy mogą oblać. Nie tylko sąd landu Szlezwik-Holsztyn podważył ocenę przestępstw katalońskiego nacjonalisty dokonaną przez hiszpański Sąd Najwyższy, ale jeszcze minister sprawiedliwości, wbrew zasadzie niezależności sędziów, poparła tą decyzję, sugerując, że w przeciwieństwie do Hiszpanii Republika Federalna jest „krajem wolnym". Puigdemont wyszedł zaś z więzienia.

Ponieważ silniejszy zwykle może więcej, nad Szprewą łatwo się jednak zapomina, że w przeciwieństwie do Hiszpanii Niemcy nie doszły same do demokracji, tylko została im ona narzucona po wojnie. Nie daje to uprawnień, aby oceniać innych.

Opinii publicznej jakoś też nie oburzyło, kiedy w styczniu ubiegłego roku niemiecki Trybunał Konstytucyjny wydał zakaz przeprowadzenia referendum w sprawie niepodległości Bawarii, choć takie rozwiązanie popiera co trzeci mieszkaniec landu, niewiele mniej niż w Katalonii. Przywódca secesjonistycznej Partii Bawarskiej Florian Weber w przeciwieństwie do Puigdemonta nie zdecydował się działać wbrew prawu. Ale jeśli tak zrobi, czy powinien liczyć na ochronę Hiszpanów? To logika, która prowadzi do rozpadu Unii.

U szczytu kryzysu, idąc za wskazaniami Angeli Merkel, Mariano Rajoy przeprowadził surowe reformy gospodarcze, ratując w ten sposób swój kraj od bankructwa, a Wspólnotę – od upadku. Dziś hiszpański premier ma jednak prawo czuć się zdradzony. Jeżeli – jak we Włoszech – jego miejsce zajmą eurosceptyczni populiści, Berlin będzie musiał wziąć za to na siebie część winy. Wtedy dla Unii może być już jednak za późno.