Władza nie spodziewała się po prostu takiej decyzji sądu i w celu uniknięcia dyskusji o porażce zajęła opinię publiczną czymś bardziej widowiskowym.

Jeśli taka była jej intencja, to sukces jest całkowity, a ręce same składają się do oklasków. Media od rana huczały wyłącznie o Frasyniuku, jakby nie było innego tematu. Tyle w kwestii skutecznej – jak zwykle – socjotechniki władzy. Ale jest i sprawa druga, myślę, że ważniejsza. Poranne najście na legendę Solidarności jednych oburzyło, innych utwierdziło w przekonaniu o słuszności racji rządzących. Lojalistom Prawa i Sprawiedliwości przypomniało, że łagodniejsza ostatnio dobra zmiana wciąż ma ostre zęby i umie celnie kąsać. Celnie, bo Frasyniuk, dla jednych ikona wolności, dla drugich jest symbolem warchoła i bezwzględnego krytyka prezesa Jarosława. „Igrał, więc się doigrał" – powtarzają sympatycy PiS i cieszą się, że walczący ze słusznym systemem wichrzyciel doczekał się zasłużonego upokorzenia.

Ze strony opozycji płyną przeciwne głosy. Atak na Frasyniuka oznacza uderzenie w fundamentalne wartości. To hańba i prowokacja. Kolejny dowód sprzeniewierzenia się zasadom demokracji i solidarnościowej tradycji. A sam Władysław Frasyniuk? Dla mnie wciąż człowiek nieposzlakowanej opinii i niepospolitej odwagi. Poranne aresztowanie wepchnęło go w światła kamer. Zrobiło z niego bohatera dnia, a może sezonu. Gdyby chciał, miał taką wolę bądź talent, mógłby na tym zbić polityczny kapitał. Wykonać ruch w celu jednoczenia opozycji, może nawet stanąć na jej czele. Problem w tym, że nie bardzo wierzę, iż ma na to ochotę. Szansę wszak miał już niejedną. Żadnej nie wykorzystał. Nie wykorzysta pewnie i tej ze środowego poranka. I w tym sensie władza znów zagrała jak z nut. Strzał celny, bo nic nie przynosi opozycji. Prócz próżnych słów i pustych oklasków. Chyba że się mylę...