Bartkiewicz: Polaryzacja jak koronawirus: Nauczmy się z nią żyć

Wraz z wejściem Rafała Trzaskowskiego do gry Platforma Obywatelska wróciła do strategii, którą można określić grą na polaryzację, która w warunkach polskiej polityki AD 2020 okazuje się równie skuteczna, jak skuteczna była od 2005 roku.

Aktualizacja: 30.05.2020 14:39 Publikacja: 30.05.2020 14:34

Bartkiewicz: Polaryzacja jak koronawirus: Nauczmy się z nią żyć

Foto: Fotorzepa/ Jerzy Dudek

Donald Tusk przed kilkoma dniami w wywiadzie dla TVN24 nazwał polityków obecnie rządzącego PiS ciamajdami i fajtłapami, drwił z gróźb Jarosława Kaczyńskiego, a o Rafale Trzaskowskim mówił, że nie dyskwalifikuje go to, iż potrafi coś powiedzieć w kilku językach. Mówił też, że wybory to dziś w zasadzie starcie Andrzeja Dudy z Rafałem Trzaskowskim. Cały wywiad był wręcz podręcznikowym przykładem gry w polaryzację: po jednej stronie nieudacznicy godni politowania, po drugiej my myjący regularnie ręce nie tylko w czasie pandemii. Tertium non datur – reszta kandydatów to tło dla tego egzystencjalnego starcia.

Nad polaryzacją w polskiej polityce załamywano już ręce wielokrotnie, ma ona bowiem oczywiste wady. Jeśli wszystko musi być czarne albo białe, to w starciu tym giną wszystkie inne odcienie. Interesy poszczególnych grup społecznych są uogólniane i sprowadzane do wspólnego mianownika. Wiele grup interesów w takim starciu de facto nie ma swojej reprezentacji, a każde wybory kończą się klęską mniej więcej połowy Polski, której druga połowa narzuca swoją wizję rzeczywistości. Tak było pod rządami koalicji PO-PSL, gdy elektorat PiS czuł się zmuszony do emigracji wewnętrznej negując nie tylko poszczególne działania rządów Donalda Tuska i Ewy Kopacz, ale wręcz ich legitymację do rządzenia. Tak jest i teraz – przy czym fundamentalną niezgodę na rządy PiS wyrażają wyborcy PO, PSL czy Lewicy. Taka jest bowiem logika polaryzacji – zwycięzca bierze wszystko, przegrany zgrzyta zębami. W ten sposób polska scena polityczna upodobnia się do tych, które obserwujemy w państwach z większościowym systemem wyborczym – takich jak USA czy Wielka Brytania, z wszystkimi ich wadami.

Problemem jest to, że polaryzacja ma również jedną, istotną z politycznego punktu widzenia zaletę: okazuje się skuteczna. Widać to bardzo wyraźnie w obecnej kampanii prezydenckiej. Wydawać by się mogło, że warunki są idealne do tego, by z polaryzacją skończyć: czas epidemii i największego od 100 lat kryzysu gospodarczego wydają się idealne do tego, by zerwać z dotychczasowymi paradygmatami i głosować wbrew logice polaryzacji na kogoś, kto obsadziłby się w roli przywódcy całego narodu, do której zresztą prezydent jest w polskim systemie politycznym predestynowany. Zgodnie z tą logiką na czele sondaży powinien być jeden z kandydatów, którzy usilnie próbują przewrócić polityczny stolik – Władysław Kosiniak-Kamysz czy Szymon Hołownia. Tyle teoria.

A jak jest w praktyce? Dopóki Platforma Obywatelska próbowała iść wbrew logice polaryzacji i posłała w bój Małgorzatę Kidawę-Błońską, która miała być ponad starcie dwóch wrogich obozów, zyskiwał znacznie agresywniejszy w swojej kampanii Szymon Hołownia. Kiedy do gry wszedł Rafał Trzaskowski, który zapowiedział, że będzie się bić, po czym ogłosił m.in iż zlikwiduje TVP Info i Wiadomości – karty błyskawicznie się odwróciły. Kolejne sondaże dają Trzaskowskiemu pewne drugie miejsce – a kandydaci „zgody ogólnonarodowej” nagle zaczęli tracić tlen.

A skoro tak, to być może z polaryzacją na polskiej scenie politycznej jest trochę jak z koronawirusem w naszej „nowej normalności” – nie da się jej lubić, ale trzeba nauczyć się z nią żyć. To jest możliwe – tak jak udaje się to w systemach z jednomandatowymi okręgami wyborczymi. Wymaga jednak osiągnięcia zgody co do pewnych fundamentów.

Pierwszym i najważniejszym jest szacunek albo przynajmniej tolerancja dla drugiej strony politycznego sporu. W spolaryzowanej rzeczywistości naturalny będzie bowiem fundamentalny sprzeciw wobec jej postulatów, ale nie można negować jej prawa do wyrażania własnych preferencji ani sprzeciwiać się samemu jej istnieniu. I na jeden, i na drugi obóz głosuje pewna część społeczeństwa – która nie znika po wyborach, ani nie zmienia po nich politycznych barw, trzeba z nią koegzystować.

Niestety tego etapu wciąż – jak się wydaje – nie osiągnęliśmy, a jest on konieczny dla stworzenia drugiego fundamentu – wyznaczenia pewnych aksjomatów w polskiej polityce, zgodnych racją stanu celów, tak aby każda zmiana władzy nie oznaczała wywracania państwa do góry nogami.

Szczepionki na polaryzację wciąż bowiem nie widać.

Donald Tusk przed kilkoma dniami w wywiadzie dla TVN24 nazwał polityków obecnie rządzącego PiS ciamajdami i fajtłapami, drwił z gróźb Jarosława Kaczyńskiego, a o Rafale Trzaskowskim mówił, że nie dyskwalifikuje go to, iż potrafi coś powiedzieć w kilku językach. Mówił też, że wybory to dziś w zasadzie starcie Andrzeja Dudy z Rafałem Trzaskowskim. Cały wywiad był wręcz podręcznikowym przykładem gry w polaryzację: po jednej stronie nieudacznicy godni politowania, po drugiej my myjący regularnie ręce nie tylko w czasie pandemii. Tertium non datur – reszta kandydatów to tło dla tego egzystencjalnego starcia.

Pozostało 85% artykułu
Komentarze
Sprawa ks. Michała O. Zła nie wolno usprawiedliwiać dobrem
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Dlaczego Rafał Trzaskowski nie zjadł świerszcza, czyli kto zyskał na warszawskiej debacie
Komentarze
Polski generał zginął pod Bachmutem? Jak teorie spiskowe mogą służyć Rosji
Komentarze
Bogusław Chrabota: Polacy nie chcą NATO w Ukrainie. Od lat jesteśmy trenowani, by się tego bać
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Ziobro, Woś, Pegasus i miliony z Funduszu Sprawiedliwości. O co toczy się gra?