Krytycy Orkiestry mają cały arsenał argumentów przeciwko Jerzemu Owsiakowi i jego inicjatywie. A więc przede wszystkim – jak czytamy – to wszystko działanie pod publiczkę, a miliony zbierane przez Orkiestrę Owsiaka to tylko nieistotna kropla w morzu potrzeb służby zdrowia. Sam Owsiak – w oczach jego krytyków – jest grającym na emocjach ludzi hochsztaplerem, który z grania z Orkiestrą zrobił sobie sposób na wygodne życie (co udowadnia mu się przede wszystkim w niezliczonych internetowych wpisach – ani Owsiakowi, ani orkiestrze nigdy nie dowiedziono przed sądem, że zbierane środki wykorzystują niezgodnie z prawem). A w ogóle to Caritas też zbiera pieniądze dla potrzebujących – i się tym nie chwali. No i – last but not least – w tle jest jeszcze ten wstrętny Woodstock (dziś Pol’and’Rock Festival). A dobre intencje grających z Orkiestrą? Dobrymi intencjami to, moi mili, jest piekło wybrukowane.

A z drugiej strony jest 120 tysięcy, często bardzo młodych wolontariuszy, którzy mogliby zajmować się narzekaniem na wszystko i wszystkich w internecie – ale chcą wziąć udział w czymś, co uważają za dobre. Tysiące, jeśli nie dziesiątki tysięcy różnego rodzaju wydarzeń, w czasie których równie ważni, jak lądujące w puszkach złotówki, są ludzie, którzy się spotykają, bo chcą komuś pomóc. Ogromna, u swoich źródeł oddolna inicjatywa, będąca przejawem społeczeństwa obywatelskiego w całym jego pięknie – ludzi, którzy poświęcają swój czas, żeby zrobić coś dobrego dla swojej wspólnoty. Naiwni – prychnie ten, czy inny krytyk. Być może. Ale mam dziwne przekonanie, że prędzej ten, kto jako dziecko w jedną czy drugą styczniową niedzielę zmarzł na ulicy z puszką w ręku zrobi w przyszłości coś dobrego dla wspólnoty, niż ten, kto w tym czasie tropi tego dnia grzechy Owsiaka i WOŚP w internecie.

Wiem też, że to dzięki takim inicjatywom jak Szlachetna Paczka czy WOŚP – również dzięki temu, że towarzyszy im takie zainteresowanie mediów – mój sześcioletni syn wie, że są ludzie, którym trzeba pomóc i ludzie, którzy są gotowi im pomagać. Obawiam się, że od krytyków WOŚP by się tego nie dowiedział.

Bo być może piekło rzeczywiście jest wybrukowane dobrymi intencjami. Ale jeśli zabraknie nawet dobrych intencji, to znaczy, żeśmy się w tym piekle już całkiem wygodnie urządzili.