Na taki scenariusz wskazywały również, coraz częstsze w samym PiS głosy oburzenia.

W środę rano nic jednak takiego się nie stało. Opozycja ma nadal bardzo dużo paliwa, by tematem przyciągać uwagę opinii publicznej. Już teraz jest jasne, że politycznie – mimo dobrych wyników w sondażach i zamieszaniu na opozycji – początek roku nie jest udany dla obozu władzy.
 
Chociaż NBP zapewniło bowiem, że kwota 65 tysięcy złotych nie jest prawdziwa, jeśli chodzi o wynagrodzenia na stanowiskach dyrektorskich, to konkretne kwoty dotyczące dwóch dyrektorek w NBP, o wysokich wynagrodzeniach których pisały media, nie padły. To zakończyłoby sprawę i odcięłoby jej polityczny tlen. W jakimś sensie takie oczekiwanie wygenerował sam PiS, poprzez wypowiedzi w ciągu ostatnich kilkudziesięciu godzin.

Bez odpowiedzi pozostały liczne pytania dziennikarzy na konferencji - m.in. o proces rekrutacji w NBP i konkretne kwoty. Co więcej, sama konferencja wywołała tylko więcej pytań o profesjonalizm w NBP i strategię komunikacyjną w Banku – całkowicie odwrotną niż ta wskazywana w podręcznikach komunikacji jako właściwa w takich sytuacjach. Temat nie tylko nie został wygaszony, ale wręcz podkręcony. Opozycja ma się z czego cieszyć. Zamiast powrotu do dyskusji o budowie list na eurowybory, koalicjach i tak dalej, może zyskiwać dzięki kolejnym posunięciom NBP i reakcjom w PiS.

W zasadzie jedynym korzystnym scenariuszem dla PiS w tej chwili jest nadzieja na pojawienia się zupełnie nowego tematu, który odwróci uwagę mediów i opinii publicznej od sprawy zarobków w NBP. Ale nadzieja to słaba taktyka w polityce. Jest bowiem jasne, że bez nadzwyczajnej interwencji ze strony prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, NBP i prezes Adam Glapiński nic więcej w sprawie nie zrobi.