Gdy pandemia uderzyła, wyższe uczelnie w Polsce zawiesiły zajęcia stacjonarne, studenci rozjechali się po domach, w efekcie stawki najmu mieszkań w największych miastach runęły. Swoje dołożył paraliż turystyki i wejście do oferty lokali wcześniej „pracujących" z dwa razy większym zyskiem na booking.com czy Airbnb. Jednocześnie stało się coś zaskakującego: ceny zakupu mieszkań na rynku wtórnym w wielkich miastach poszły w górę – w pandemicznym drugim kwartale 2020 r. średnio o 3,5–4,5 proc. w stosunku do pierwszego.

Dzieje się tak, bo nadal górę bierze nadzieja, że nieruchomość, zwłaszcza w centrum dużego miasta, gdzie nie pojawi się duża podaż nowo budowanych lokali, długo jeszcze pozwoli uchronić wartość oszczędności przed dewastacją w wyniku inflacji. Tego nie zapewnia teraz żadna lokata bankowa ani np. dziesięcioletnie obligacje skarbowe. I to się szybko nie zmieni.

RPP od początku kadencji prowadzi luźną politykę pieniężną i sygnalizuje utrzymanie niemal zerowych stóp procentowych, a NBP – skupu obligacji Skarbu Państwa i państwowych instytucji, co gwarantuje niskie odsetki od długu publicznego. Wyższa inflacja decydentów zbytnio nie martwi, bo obok realnego wzrostu PKB jest sposobem na zmniejszenie brzemienia długu, który gwałtownie wzrósł w wyniku uruchomienia niezbędnych planów ratunkowych dla gospodarki. Wcześniej nominalnie rósł mimo fenomenalnej koniunktury gospodarczej, bo dla rządzącej partii priorytetem były pomagające wygrać wybory kosztowne programy w rodzaju 500+, ołówkowego czy trzynastej emerytury.

Kadencja obecnej RPP kończy się w 2022 r. i nową Radę obsadzą wywodzący się z PiS prezydent, kontrolowany przez tę partię Sejm i opozycyjny Senat. To zwiastuje utrzymanie w RPP przewagi „gołębi" lubiących luźną politykę pieniężną. I jest sygnałem dla obywateli: chrońcie swoje pieniądze. Stąd wzrost cen mieszkań na rynku wtórnym mimo pandemicznej recesji i załamania najmu.