Od 4 maja zacząć się ma drugi etap luzowania – zapowiada rząd. Otwarte zostaną galerie handlowe, sklepy z meblami czy hotele, z utrzymaniem oczywiście pełnych rygorów sanitarnych. To dobra informacja przede wszystkim dla sektora handlowego i po części usługowego, bo może w końcu sprzedawcy ubrań, sprzętu RTV, lodówek czy książek będą mogli zacząć coś zarabiać.

Ale raczej trudno się łudzić, że odmrożenie sklepów, czy nawet realizacja kolejnych etapów znoszenia lockdownu, już zapowiedziana przez rząd, oznacza szybki koniec recesji w Polsce. Że z dnia na dzień zniknie widmo fali bankructw, ogromnych zwolnień i masowego bezrobocia, utraty przez Polaków dochodów i majątku, czyli niespotykanego nigdy wcześniej kryzysu gospodarczego. Samo otwarcie jednej czy drugiej galerii nie oznacza bowiem, że pojawią się tam tłumy konsumentów z wypchanymi portfelami, gotowych na duże wydatki. Strach przed zarazą, która przecież nie zniknęła, i strach przed przyszłością będzie nam raczej kazał utrzymywać wewnętrzną, budżetową samodyscyplinę. Nawet całkowite odmrożenie polskiej gospodarki nie spowoduje, że wszystkie przedsiębiorstwa produkcyjne będą mogły powrócić do normalnej pracy, bo ich funkcjonowanie i przetrwanie zależy m.in. od tego, co się dzieje na rynkach zagranicznych. A świat wciąż pogrążony jest przecież w pandemii.

Zamknięcie gospodarki przed koronawirusem przyniosło natychmiastowe negatywne efekty, otwarcie gospodarki pomoże, ale w znacznie dłuższym okresie. Potwierdzają to doświadczenia Szwecji. Tam nie wprowadzono takich restrykcji jak w Polsce czy wielu innych krajach europejskich, np. działają restauracje i szkoły. A mimo to bezrobocie wzrosło już w kwietniu do ok. 8 proc. z 6,8 proc. przed pandemią i ma wzrosnąć do 11 proc., z poważnymi problemami boryka się i sektor usługowy (np. transport, hotele, branża konferencyjna), i przemysł (bo spadły globalne zamówienia). Szwedzki rząd też musi ratować swoje firmy przed bankructwami.

Przed ryzykiem przedłużonej recesji nawet po zniesieniu restrykcji ostrzega też wielu ekonomistów. I nawołuje, by rząd już teraz zaczął pracować nie tyle nad kolejnymi wersjami tarcz antykryzysowych, ile nad poważnym programem, który pomógłby wychodzić gospodarce z głębokiego dołka. By to się udało, konieczne jest po pierwsze, przekonanie Polaków, że podjęcie w miarę normalnej aktywności będzie bezpieczne dla ich zdrowia i nie spowoduje drugiej fali pandemii. Po drugie zaś, jak zauważa Maciej Bukowski, prezes think tanku WiseEuropa, konieczna jest stymulacja popytu w gospodarce. Tego konsumpcyjnego i inwestycyjnego. Może powinny to być duże inwestycje publiczne i ułatwienia dla firm, a może ulgi podatkowe czy tzw. deszcz pieniędzy dla gospodarstw domowych. Rząd może przebierać w instrumentach, najważniejsze jednak, by takie działania uruchomić jeszcze w tym roku.