Pożar we wschodniej Australii, ok. 400 km na północ od Sydney, rozpoczął się w sobotę od uderzenia pioruna. Do tej chwili zniszczył już ponad 2 tys. hektarów, a służby wciąż próbują go opanować.
Na zajętym przez ogień terenie mieszka liczna i cenna dla tego gatunku populacja koali. Cenna, bo bardzo zróżnicowana genetycznie.
W sytuacji coraz bardziej intensywnej wycinki gajów eukaliptusowych, które są podstawowym pożywieniem tego gatunku, coraz trudniejsza jest łączność między osobnikami, co skutkuje ograniczeniem puli genetycznej i chowem wsobnym.
Koale już w tej chwili zostały uznane za gatunek funkcjonalnie wymarły. Oznacza to, że jest mało prawdopodobne, iż powoła do życia nowe pokolenie i przestaje pełnić swoją rolę w ekosystemie.
Tym większą tragedią dla tego gatunku jest trwający pożar, który najprawdopodobniej spowodował śmierć setek zwierząt.
Koale, jako zwierzęta powolne, nie uciekają przed ogniem. Wspinają się na szczyt drzewa i tam zwijają w kłębek. Jeśli płomienie przejdą szybko, osmalą tylko futro, które odrośnie. Jednak jeśli ogień zajmie całe drzewo - koala zginie.
Sue Ashton, dyrektor Port Macquarie Koala Hospital, nazwała sytuację "narodową tragedią". Zapowiedziała, że do strażaków walczących z ogniem w czwartek lub w piątek dołączą wolontariusze, którzy ocenią skalę strat i rozpoczną akcję ratunkowa dla ocalałych koali.