Wojna bodźców i mało doznań

„1917" z dziesięcioma nominacjami do Oscara to olśniewający spektakl ze scenariuszem na poziomie gry komputerowej.

Aktualizacja: 23.01.2020 18:11 Publikacja: 23.01.2020 17:39

Wojna bodźców i mało doznań

Foto: materiały prasowe

Sam Mendes, twórca pamiętnego „American Beauty" (1999), chciał po bondowskiej franczyzie („Skyfall" i „Spectre") przypomnieć, że jest nie tylko doskonałym rzemieślnikiem, ale też artystą. Wziął na pokład wybitnego operatora Rogera Deakinsa i postanowili we dwóch nakręcić film wojenny, jakiego jeszcze nie było. A co robią pretendenci do mistrzowskiego pasa? Muszą go odebrać poprzednim mistrzom, proste. Duet rzucił więc wyzwanie najbardziej utytułowanej parze reżyser–operator naszych czasów, Alejandrowi Gonzalezowi Inarritu oraz Emmanuelowi Lubezkiemu, i spróbował nakręcić dzieło większe od ich „Birdmana" i „Zjawy" razem wziętych.

Czapki z głów

Trzeba przyznać, że to był świetny pomysł. Ciągnące się kilometrami okopy I wojny światowej były wymarzoną przestrzenią do wielominutowej wędrówki kamery – czy to na szynach, czy na stabilizatorach lub po prostu z ręki. Tak właśnie został nakręcony „1917". Sprawia wrażenie, jakby nie stosowano w nim cięć montażowych. Oczywiście to tylko złudzenie, cięcia są. Jednak widz może ich nawet nie wyłapać, bo następują np. w momencie wybuchu albo gdy bohater traci przytomność, czyli kiedy na ekranie robi się ciemno.

Ma to swoje konsekwencje. Dla widza jest to seans dużo intensywniejszy, piekło wojny odczuwamy na wskroś zmysłowo, jak w wirtualnej rzeczywistości – jesteśmy wręcz „wleczeni" za nieustannie podążającymi naprzód bohaterami. I choć kamera nie przybiera perspektywy wzroku postaci, jak ma to miejsce w grach komputerowych (FPP – perspektywa pierwszej osoby), to nie odstępujemy głównego bohatera nawet na krok.

Miało to również konsekwencje realizacyjne. Cała logika planu filmowego musiała zostać podporządkowana pracy operatora: scenografia, światło, choreografia, aktorzy i ich gra, sposób poruszania się oraz trasa, którą przemierzają. Każdy filmowiec wie, jak trudne jest nakręcenie parominutowej sceny zbiorowej w jednym ujęciu. A co dopiero kilkunastominutowej. Miesiące przygotowań, rysowania storyboardów, zdjęć próbnych, nieskończone duble. Pod względem inscenizacji – czapki z głów.

Nie był to pierwszy film, który miał imitować jednego mastershota, czyli długą scenę realizowaną bez cięć. Taki właśnie był wspomniany „Birdman" z 2014 r., który zachwycił widzów oraz branżę, zdobywając przyczepę nagród. „1917" na najważniejsze nagrody wciąż czeka, choć już zdobył dwa Złote Globy – za reżyserię i dla najlepszego filmu dramatycznego. Jednak nie za scenariusz, co nie dziwi, bo to właśnie on jest piętą achillesową produkcji.

Symbole piekła

Film Mendesa rozpoczyna sielanka. Dwaj młodzieńcy w brytyjskich mundurach – kaprale Schofield i Blake (Georges MacKay oraz Dean-Charles Chapman) – wypoczywają na zielonej trawce gdzieś we Francji, na moment zapominając o tym, że są na froncie. Przypomina im o tym przełożony, który wzywa ich do generała Erinmore'a (Colin Firth). Chłopcy dostają zadanie. Wróg się wycofuje, ale tylko pozornie. Oni mają przedrzeć się przez opuszczoną linię frontu i dotrzeć do drugiego brytyjskiego oddziału, by przekazać wiadomość, iż Niemcy zastawili pułapkę. Mogą uratować 1600 angielskich żołnierzy, w tym brata jednego z nich. Rozpoczynają wyścig z czasem przez ponurą ziemię niczyją. Czyhają na nich miny, maruderzy i myśliwce.

Mimo wątłego scenariusza „1917" ma swoje momenty. Wędrówka bohaterów przez opustoszały front przypomina spacer po gruzach zachodniej cywilizacji. Ludzie zniknęli jak po zarazie, zostały tylko łuski, leje po bombach, okopy, druty kolczaste, płonące domy i kościoły, a w rzece – spuchnięte trupy. Scena, gdy bohater wkracza do zburzonego miasta frontowego, to barokowy obraz inferna.

Podobnych olśniewających swą symboliką scen jest, niestety, niewiele i nie dorównują seansowi „Zjawy" (2015). Filmu, który również wychodził od prostej opowieści o próbie przetrwania w zderzeniu z losem, a zmieniał się w przypowieść o ludzkiej kondycji. Do historii kina zdążyła już przejść scena, gdy traper grany przez Leonarda DiCaprio wchodził zimą nagi do wnętrzności konia, by nie zamarznąć na śmierć. W „1917" nie ma takich zapadających w pamięć scen. Co gorsza, nie ma też ciekawych postaci.

Tylko bieg

Skomplikowana choreografia zdjęć ewidentnie zaprzątnęła całą uwagę twórców. Wędrówkę dwóch żołnierzy ogląda się jak na imprezie podporządkowanej śledzeniu gry komputerowej, gdy na telebimie transmitowane są poczynania najzdolniejszych graczy „Call of Duty". Dużo bodźców, mało doznań.

Na nic zgrabna pętla fabularna w zakończeniu filmu, skoro całość grzęźnie w schematach kina wojennego i wzruszeniach, które wyeksploatowały dawno temu „Szeregowiec Ryan" oraz „Kompania braci". Nie wspominając o „Gallipoli" Petera Weira z 1981 r., gdzie zachwycał młody Mel Gibson.

O zdolnościach pierwszoplanowych aktorów w „1917" trudno powiedzieć coś więcej poza tym, że Benedict Cumberbatch jako pułkownik MacKenzie w jednej krótkiej scenie zjada aktorsko wszystkich pozostałych. A o tym, że fascynujące historie z I wojny światowej były na wyciągnięcie ręki, świadczy dokument Petera Jacksona z 2018 r. złożony z archiwaliów „I młodzi pozostaną".

Dlatego aż nie chce się wierzyć, że scenariusz „1917" Sam Mendes oparł na wspomnieniach swego dziadka. Bo w gruncie rzeczy można go streścić tak: „Na początku bohater idzie. Potem biegnie. A potem jeszcze raz biegnie". I co z tego, że naprawdę pięknie biegnie.

Wojenne hity

Wpływy i budżet

- „1917", reż. Sam Mendes (2019). Budżet 90 mln dol.; 147,5 mln po czterech tygodniach od premiery w USA.

- „Dunkierka", reż. Christopher Nolan (2017). Budżet 100 mln dol.; 527 mln.

- „Przełęcz ocalonych", reż. Mel Gibson (2016). Budżet 40 mln dol.; 175 mln 302 tys.

- „Czas wojny", reż. Steven Spielberg (2011). Budżet 66 mln dol.; 177,5 mln

- „Bękarty wojny", reż. Quentin Tarantino (2009). Budżet 70 mln dol.; 321,5 mln

Sam Mendes, twórca pamiętnego „American Beauty" (1999), chciał po bondowskiej franczyzie („Skyfall" i „Spectre") przypomnieć, że jest nie tylko doskonałym rzemieślnikiem, ale też artystą. Wziął na pokład wybitnego operatora Rogera Deakinsa i postanowili we dwóch nakręcić film wojenny, jakiego jeszcze nie było. A co robią pretendenci do mistrzowskiego pasa? Muszą go odebrać poprzednim mistrzom, proste. Duet rzucił więc wyzwanie najbardziej utytułowanej parze reżyser–operator naszych czasów, Alejandrowi Gonzalezowi Inarritu oraz Emmanuelowi Lubezkiemu, i spróbował nakręcić dzieło większe od ich „Birdmana" i „Zjawy" razem wziętych.

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Film
„Back To Black” wybiela mrok życia Amy Winehouse
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Film
Rosja prześladuje jak za Stalina, a Moskwa płonie w „Mistrzu i Małgorzacie”
Film
17. Mastercard OFF CAMERA: Nominacje – Najlepsza Aktorka, Aktor i Mastercard Rising Star
Film
Zbrojmistrzyni w filmie "Rust" skazana na 18 miesięcy więzienia
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Film
„Perfect Days” i "Anselm" w kinach. Wim Wenders uczy nas spokoju