Premier May wstrzymała głosowanie w parlamencie w sprawie przyjęcia umowy, wiedząc, że nie ma szansy na sukces. Umowa nie odpowiada ani zwolennikom pozostania kraju w Unii, ani zwolennikom brexitu. Umowy więc nie ma – i nie wiadomo, czy w ogóle jakaś będzie, bo Unia jasno powiedziała: czas negocjacji się skończył, Londyn uzyskał najlepsze warunki, jakie mógł uzyskać, teraz już za późno na zmiany. A zegar tyka. Zgodnie z deklaracją przesłaną w roku 2017 do Brukseli, 29 marca 2019 klamka tak czy owak zapadnie, a Wielka Brytania przestanie być członkiem Unii. Z umową albo bez umowy.

Wynik referendum wywołał u znacznej części Brytyjczyków szok (zwłaszcza u tych młodszych, lepiej wykształconych i w większych miastach, a także u większości Szkotów i Irlandczyków). A mimo to przez ostatnie dwa i pół roku zwolennicy brexitu kontynuowali triumfalny przekaz (uwalniamy się z brukselskiej niewoli, jesteśmy znów panami swojego losu, nie wpuścimy już imigrantów ze wschodniej Europy, nie będziemy płacić składki do unijnego budżetu, zawrzemy umowy o wolnym handlu z USA i innymi krajami nieeuropejskimi). Jednocześnie rząd przekonywał, że w pełni panuje nad negocjacjami – i że wymusi zgodę na wszystko to, czego chce Wielka Brytania, bo jest ona gospodarczym mocarstwem, które ma w ręce wszystkie potrzebne do zwycięstwa karty.

Jednak im dalej posuwały się negocjacje, tym wyraźniej wychodziło na wierzch to, co było w gruncie rzeczy od początku oczywiste. To nie Unia była petentem, to dla Wielkiej Brytanii straty w wyniku braku porozumienia byłyby niezwykle wysokie. Teraz z kolei szok narastał u tych, którzy dotychczas wierzyli w błogosławione skutki brexitu. Po to, by zachować dostęp do unijnego rynku, Londyn musiał zgodzić się na wpłaty do unijnego budżetu i zagwarantowanie praw imigrantów. Po to, by na granicy z Irlandią nie wyrósł mur, musiał zgodzić się na pozostanie w unii celnej, rezygnując z marzeń o swobodnych umowach o wolnym handlu. Skończyło się na tym, że Wielka Brytania, zamiast spodziewanego triumfu, musiała zaakceptować status podobny do Turcji, która musi stosować unijne cła i przestrzegać unijnych zasad, nie mając wpływu na ich stanowienie. I raptem, po dwóch i pół roku robienia dobrej miny, Brytyjczycy stają przed trudnym wyborem. Albo zaakceptowanie umowy akceptującej fakt, że to ich kraj był w negocjacjach petentem. Albo wyjście z Unii bez umowy, z ogromnymi kosztami gospodarczymi. Albo wycofanie wniosku i próby dalszych negocjacji, w których brytyjska słabość będzie coraz bardziej oczywista. Albo przeprowadzenie drugiego referendum i zaakceptowanie poniżenia, jakim byłaby wymuszona przez realia rezygnacja z brexitu. Król jest nagi.