Ważą się właśnie losy zniesienia limitu 30-krotności płacy przeciętnej przy ustalaniu wysokości składek do ZUS. Chce tego premier w celu obiecanego zbilansowania budżetu (przynajmniej na papierze i na jeden rok), ale nie podoba się to wicepremierowi Gowinowi. Prezydent się waha. Biznes płacze, że uderzy to w najlepiej wykwalifikowanych pracowników, prawnicy jednak sugerują, że mają oni (na razie) otwartą drogę ucieczki w samozatrudnienie i zapłacenia jeszcze niższych składek niż dotąd. ZUS uspokaja, że nic wielkiego się nie dzieje – po prostu lepiej zarabiający odłożą sobie więcej na starość. Za to specjaliści od reformy emerytalnej grożą wizją idących w dziesiątki tysięcy złotych emerytur dla nielicznych (ku zmartwieniu pozostałych emerytów).
Szczerze mówiąc, całą tę dyskusję uważam za całkowicie zbędną. Jak już pisałem dwa lata temu (bo temat powraca jak bumerang), z jasnego problemu próbuje się robić coś bardzo skomplikowanego. A sprawa jest prosta jak drut.
Niezależnie od tego, jak zostaną zapisane na indywidualnych kontach zebrane składki, ani jakie zostaną złożone obietnice, skończy się na tym, że pieniądze wpłyną do ZUS. I zostaną natychmiast wydane na 13., 14. i Bóg jeden wie, którą jeszcze dodatkową emeryturę. A nikt z wpłacających dziś zwiększone składki nie zobaczy w przyszłości żadnych idących w dziesiątki tysięcy złotych świadczeń z ZUS.
Jak to? – oburzą się profesjonalni i amatorscy znawcy systemu emerytalnego. Przecież 30-krotnościowcy będą mieli odłożony na indywidualnych kontach w ZUS większy kapitał! Wyższa emerytura będzie się im po prostu należała, bo to prawo nabyte.
Prawda jest jednak dość brutalna. Po kolejnych zmianach i likwidacji resztki stworzonej przez reformę z roku 1997 ułudy, że nasze emerytury zabezpieczone są zgromadzonymi gdzieś zasobami kapitału, mamy wreszcie całkowitą jasność. Składki, które odprowadzamy do ZUS, zużywane są w całości na finansowanie bieżących wypłat (i jeszcze trzeba dokładać z innych podatków), a emerytury obecnie pracujących będą wypłacane z tych składek, które uda się ściągnąć od przyszłych pracowników. A zapisy na kontach w ZUS? To tylko rodzaj wirtualnej gry związanej z podziałem dostępnych kwot: według dzisiejszych zasad, im ktoś ma zapisane więcej, tym większy dostanie kawałek z całego tortu (czyli przyszłych składek).