Niezapomniana powieść „Jesień patriarchy" nieżyjącego już noblisty Gabriela Garcíi Márqueza kreśli poruszającą postać Generała, wciąż jeszcze dyktatora jakiegoś nienazwanego państwa, ale już pozbawionego dawnej potęgi, charyzmy i brawury. Stojąc u kresu dni, wciąż jednak umundurowany i utytułowany, z trwogą nasłuchuje głosów z przeszłości i jeszcze bardziej przeraża go przyszłość. Jego codzienność była kształtowana wolą mocy i apetytem na rządzenie, ale teraz wypełniają ją zmęczenie, strach i podejrzliwość. Nie panuje już nad niczym, choć formalnie panuje nad wszystkim. Dworzanie wiją się i płaszczą w ukłonach, ale on już wie, że jeśli tylko zejdzie im z oczu, będą pluć i wymyślać o nim koszarowe dowcipasy.

Taką jesień budują sobie nie tylko dyktatorzy, ale też autorytarni przywódcy (poprawniej byłoby pisać: „mocni"). Nieuchronnie musi nadejść moment, kiedy opuści ich siła, kiedy nie ma kogo namaścić na swoje miejsce, bo wokół hasają miernoty, którym się wydaje, że są Delfinami. Tych, którzy mogli dorównać im wielkością, sami wybili albo zamknęli w lamusie. Nie ma większej groźby dla wodza jak wyrośnięcie ponad przeciętność kogoś z pretorian w jego otoczeniu, bo zwiastuje ojcobójstwo. Dlatego nieuchronnym losem patriarchy jest samotność i rozpacz. „Musiałem go skrócić, bo mi za wysoko podskoczył" – jak z rozbrajającą szczerością powiedział pewien nasz były przywódca, który najgorszy czas ma już dawno za sobą, ale też doświadczył tego piekła. Szczęśliwi, którzy w porę umarli, jak Piłsudski, albo sami wybrali boczny tor, jak Tusk. Bez przygotowania umieramy, tak jak nasi przywódcy wkraczają w swoją jesień.

Dlatego żal mi Jarosława Kaczyńskiego. Sprawił wiele złego, zmarnował życie nie tylko sobie i pewnie bratu, także zmarnował fragment dziejów Polski. Żal mi go jako człowieka, bo jesień patriarchy zawsze przychodzi nie w porę. Pewnie się tymczasowo dogada ze zbuntowanymi miniaturami, którym śni się przywództwo, bo wszyscy mają wspólny i niezbyt czysty interes. Ale już nad nimi nie panuje, a każdego, co mógł mu dorównać, „wyciął". Więc ma to, co sam długo budował.