Zadłużenie państwa znacząco rośnie. Głównie z powodu działań antykryzysowych. Ze wszech miar potrzebnych. Nikt tego nie kwestionuje. Co innego system ich „księgowania". Krajowa metodologia liczenia wydatków daje fałszywy obraz finansów publicznych. Wydatki antykryzysowe są „wypchnięte" do funduszy, których ona po prostu nie obejmuje!
To tak, jakby sprawdzając temperaturę, używało się takiego termometru, w którym najniższy punkt skali to... plus 30°C. Urzędnicy patrzą na niego i mówią „OK, wystarczą klapki". Biorą się za budżet. Liczą i także mówią „OK. Jest w świetnej kondycji".
Tak nie jest. Na biegunie szklanka gorącej herbaty szybko zamienia się w kostkę lodu. Tak samo rośnie polski dług. Wydatki „Funduszu Przeciwdziałania Covid-19" (który także polska metodologia pomija) do końca maja wyniosły ponad 20 mld zł. W efekcie na półmetku roku saldo finansów publicznych jest na większym minusie niż na koniec 2019 r.!
Dzięki jednak metodologii, przypominającej „zmodyfikowany" termometr, budżet źle nie wygląda. Tak być nie powinno. Obywatele mają prawo znać prawdę. Wiedzieć dokładnie, jak wyglądają finanse państwa. To przecież pieniądze z naszych podatków!
Pracodawcy RP zaproponowali, aby przy okazji planowanych przez rząd zmian w ustawie o finansach publicznych poprawić zasady ich liczenia. Zastosować np. reguły bliższe unijnym. Według nich Polska zbliża się niebezpiecznie do barier ostrożnościowych. Przekroczenie ich to „czerwona kartka" dla budżetu. A to oznacza konieczność bezwzględnego ograniczenia deficytu.