Dlaczego teraz w Polsce wszyscy mówią o Kościele i biskupach? – pyta pewien znany profesor brytyjski. Panie profesorze, ponieważ żyjemy w państwie, w którym struktura kościelna, czy ktoś ją lubi czy nie, była przez stulecia jedynym układem nerwowym społeczeństwa.

Żyjemy w państwie bez świeckich tradycji celebrowania pogrzebów bohaterów. W III RP, gdzie przez lata polityk prawicowy z lewicowym bez proboszcza nie umiał obejść 11 listopada. Jest jeszcze jeden powód, dla którego Polacy mówią w tych dniach o Kościele, mówią pobożni i wątpiący, „kościółkowi" i antyklerykałowie. Niektórzy wściekli na siebie, że wcześniej za mało mówili, ale mówią, bo im jeszcze zależy. Zamiast ignorować ten żar dyskusji, trzeba może próbować utrzymać ogień zainteresowania sprawami Kościoła, choćby bardzo irytował. Zamiast odganiać się od dziennikarzy jak od much, trzeba dyskutować. To ostatni dzwonek.

Prawie dokładnie 40 lat temu na zakończenie podróży do Polski Jan Paweł II spotkał się z najważniejszymi biskupami na Jasnej Górze. Gdy przyszło do podsumowania spotkania, papież analizował dwie różne sytuacje: polską i meksykańską (był już po podróży do Meksyku). I jako pierwszy wniosek podał, że „Kościół ma być silny swoją własną siłą".

Ta sama zasada kierowała polskim papieżem, kiedy w 1987 r. po trzeciej wizycie w Polsce wyhamował zapędy części biskupów, którym Jaruzelski był gotów wiele oferować. Papież rozumiał, że sprawie Kościoła lepiej służy napięcie z rządem polskim, meksykańskim – demokratycznym czy autorytarnym – niż służalczy ministrowie choćby „najpobożniejszego" rządu.

Doktryna Wyszyńskiego i Wojtyły, że od władzy trzeba się trzymać na dystans, została zapomniana. Percepcja jest królową politycznego dyskursu, a ona od jakiegoś czasu jest taka: kościelne władze są zależne od polityków, a ostatnio wprost od jednej partii. Brak pewności własnej siły w państwie wciąż pełnych kościołów (jak na warunki europejskie) zaprowadził część duchownych z pokłonem do tronu, z prośbą o przysługę, dotację czy ziemię. Teraz mamy mały problem. Duży zacznie się wtedy, gdy Polacy przestaną o tym wszystkim żywiołowo dyskutować.