Strategie są więc wtórne wobec wydarzeń, którym miały zapobiec, a konkluzje i rozstrzygnięcia padają zamiast argumentów, na które nie ma czasu ani też specjalnego zapotrzebowania. Zgodnie z tą logiką od kilku dni debata znowu przyspieszyła, wąski strumyk doniesień przekształcił się w rwący potok obrazów, deklaracji, wezwań do natychmiastowego podjęcia działań w związku z tym, co dzieje się na turecko-greckiej granicy. Można teraz albo wsłuchiwać się w jego szum, albo się zastanowić, skąd wypływa.

„Obóz świętych”, powieść francuskiego pisarza Jeana Raspaila, został wydany po raz pierwszy w 1973 r. i okrzyknięto go wówczas katastroficzno-rasistowskim. Ponownie odkryty został kilka lat temu podczas kryzysu migracyjnego w 2015 r., kiedy się okazało, że nie tyle samo opisane w nim wydarzenie – przybycie do Europy milionów przybyszów z biedniejszych części świata – ile reakcje i nastrój, jakie wzbudziły one wśród zachodnich elit, okazały się proroctwem o precyzyjności, której wymaga się raczej od chirurga niż literata.

Raspail opisał pięknoduchów zszokowanych faktem, że odpisanie na rzecz organizacji charytatywnych zajmujących się pomaganiem migrantom jednego procenta od swoich podatków nie rozwiązuje problemu. Miłosierdzie sprowadzone do rangi nastroju, któremu oddaje się żyjąca w niezasłużonym bogactwie garstka stająca nagle w obliczu pogrążonych w niezawinionym ubóstwie tłumów. I nagi fakt, który coraz trudniej jest ukryć w szumie okołouchodźczej dyskusji: „Musimy albo nauczyć się tej zrezygnowanej odwagi bycia biednym, albo znów odnaleźć w sobie tę nieugiętą odwagę bycia bogatym. W obydwu przypadkach miłosierdzie zwane chrześcijańskim okaże się bezsilne. Nadchodzą okrutne czasy”.