A przecież wielu z nas pamięta jeszcze czasy, gdy miała się doskonale. Prognozowano, kiedy skolonizujemy Marsa, jak będzie się rozwijać świat i co wyniknie z rywalizacji globalnych potęg.
    Kto pamięta jeszcze wstrząs, jaki w latach 70. XX wieku wywołały np. „Granice wzrostu”, raport Klubu Rzymskiego, w którym przewidywano, że pod koniec poprzedniego stulecia skończą się na Ziemi zasoby surowców? A wieszczący po upadku ZSRR „Koniec historii” Francis Fukuyama? Największy intelektualny celebryta lat 90. najbardziej się pomylił. Zaczęło się właśnie od bankructwa prognostów od politologii i gospodarki, a zaraz potem rewolucja cyfrowa pokazała, że nie sposób przewidzieć, w jaki sposób rozwijać się będą technologie. I większość futurologów została ze swoimi proroctwami niczym pewien publicysta londyńskiego „Timesa”, który w roku 1884 wyliczył, że przez zwiększającą się liczbę dorożek ulice brytyjskiej stolicy przykryje trzymetrowa warstwa końskich odchodów.