Stąd tylekroć przywoływany 100-tysięczny nakład „Ulissesa” Jamesa Joyce’a. Pewnie najwyższy w historii. Tak, były czasy, gdy w inteligenckim domu „nie wypadało” nie znać niektórych książek, filmów czy artystów. I dotyczyło to nie tylko humanistów, co mogę potwierdzić jako syn lekarki i inżyniera. Jeszcze w latach 90. przechowały się relikty inteligenckich snobizmów, ale mniej więcej z końcem XX stulecia przeszły do historii wraz z inteligencją, która zamieniła się w klasę średnią lub spauperyzowała.

Ale przecież potrzeba ekskluzywności i podkreślania statusu jest w ludziach niezmienna. Jedni robią to, kupując drogi samochód, inni, operując sobie to i owo, a jeszcze inni znaleźli sobie nowe snobizmy. Ludzie z polskiej klasy średniej są zajęci, ale mają też potrzeby kulturalne i tym właśnie potrzebom wyszli naprzeciw producenci seriali.

Oczywiście nie mam na myśli seriali dostępnych w TVN, Polsacie czy TVP. Ani tym bardziej telenowel. Chodzi o produkcje dostępne wyłącznie w serwisach streamingowych w rodzaju Netfliksa, HBO GO czy Showmaksa. Seriale to dziś rozrywka z najwyższej półki – są odważniejsze, lepiej zrealizowane i ciekawsze poznawczo niż mainstreamowe kino, czy to europejskie, czy hollywoodzkie. I dzięki ich oglądaniu można stworzyć krąg wtajemniczenia. Nie wiem, jak państwo, ale ja regularnie uczestniczę w dyskusjach na temat „Ślepnąc od świateł”, „1983” czy „Narcos”. Kiedyś z podobnym ożywieniem rozmawiano o książkach Cortázara czy Stachury. Te czasy już nie wrócą, tak jak nie odrodzi się inteligencja, która należała do minionej epoki. Bez niej jednak snobizmy kulturalne również mogą istnieć. Jak widać. To może tylko cieszyć. Bo, parafrazując tytuł książki Żeromskiego, snobizm to postęp.

Autor jest zastępcą dyrektora Programu III Polskiego Radia