Pierwszy Surdykowski przybył tam w 1891 roku. Zawód: piekarz. Narodowość wpisano mu ruską, bo taki był zabór. Prawo do pracy dostał zaraz po badaniu lekarskim i oświadczeniu, że nie jest socjalistą, bigamistą ani anarchistą. Ja z kolei zostawiłem tam syna, mam wnuki o nazwisku zabójczo trudnym do wymówienia przez Amerykanina, ale nieznające słowa po polsku.

Kiedy pracowałem w pierwszym zestawie dyplomatów wysłanych po upadku komunizmu, nasze zadanie było proste. Wystarczyło pokazać władzom i miejscowym ludziom – także Polonii – że jesteśmy normalni i przyjaźni, w przeciwieństwie do poprzedników, w większości funkcjonariuszy SB. Przecież dopiero co zakończyła się kadencja prezydenta Reagana, który nieustępliwą presją powalił kremlowskiego potwora. Przecież nazwisko Wałęsa i słowo „solidarity” otwierały wtedy wszystkie drzwi. Przecież Polacy kochają Amerykę!

Dlatego nie zazdroszczę dzisiejszym dyplomatom, 28 lat później, w czasie rozpoczętej właśnie wizyty polskiego prezydenta. Ich zadanie jest niezmiernie delikatne; za moich czasów najtrudniejszą placówką była Moskwa, dziś to Waszyngton i Nowy Jork. Nikt nie wątpi, że wsparcie amerykańskie jest nam niezbędne – nie tylko wojskowe do odstraszenia Rosji, ale też gospodarcze. Jednak równie potrzebna jak Stany Zjednoczone jest nam Unia Europejska. A coraz mocniej rysuje się groźba, że Polska może być rozgrywana przeciw Unii przez Trumpa, który nie ukrywa, że traktuje Brukselę jak gospodarczego wroga. Czy ulubiony twór prezydenta Dudy, jakim jest Trójmorze – posklejane ze środkowoeuropejskich biedaków – nie jest dla USA zaledwie potencjalnym rynkiem zbytu dla nadmiaru łupkowego gazu? I czy nie jest tworem antyniemieckim? Paniczne, ledwie tłumione reakcje z prawej strony polskiej sceny politycznej po przyznaniu Niemcom statusu obserwatora są potwierdzeniem tych obaw. Jak daleko posunie się PiS, szukając w Ameryce wsparcia przeciw Unii domagającej się poszanowania praworządności i Niemcom zaopatrzonym w rosyjskie surowce? Bo jeśli zbyt daleko, to czeka nas status o wiele gorszy niż „murzyństwo” rzucone kiedyś nieopatrznie przez ministra Sikorskiego.