W lekkoatletyce i pływaniu były to lata 70. i 80., w kolarstwie 90. Wtedy bez farmakologii byłeś nikim, pierwsze mistrzostwa świata w lekkoatletyce (1983) to była dopingowa jazda po bandzie. I pomimo śmierci rekordzistki świata (do dziś) w biegach na 100 i 200 m Florence Griffith-Joyner i makabrycznych świadectw z dawnej NRD byłem zaskoczony, że ówcześni gwiazdorzy w większości w niezłym zdrowiu idą przez życie.

Jan Ullrich (dziś lat 44), niemiecki kolarz, zwycięzca Tour de France 1997, właśnie wyrwał mnie z tego błogostanu. Zamknięto go w szpitalu psychiatrycznym, znajomi opowiadają, że zdarzało mu się siedzieć przed telewizorem z wiatrówką i strzelać w ekran, gdy widział tam ludzi, których nie lubił, a potem posyłać po nowy telewizor.

Ullrich wygrywał w czasach, gdy kolarzy faszerowano nie tylko erytropoetyną (afera Lance’a Armstronga pokazała, że kolarstwo dzieli się na dwie epoki – przed EPO i z EPO), ale także innymi środkami, np. amfetaminą i kokainą. Toczył z Amerykaninem pamiętne boje, gdy we krwi (zwykle przetoczonej na potrzeby dopingu) EPO mieli oni i wszyscy ich pomocnicy.

Teraz, gdy Niemiec popada w szaleństwo, warto w ślad za gazetą „L’Equipe” przypomnieć czołówkę Tour de France 1997: 1. Jan Ullrich (od lat leczony psychiatrycznie); 3. Marco Pantani (zmarł z przedawkowania kokainy); 8. Jose Maria Jimenez (zmarł na atak serca w szpitalu psychiatrycznym). Franck Vanderbroucke (śmierć z powodu zatoru płucnego) i Philippe Gaumont (śmierć na serce) też startowali w tym wyścigu, zajęli dalekie miejsca.

W sobotę zaczyna się Vuelta. Patrzmy z nadzieją, że dziś jest inaczej, ale bez przesady.