Polskich piłkarzy nie zdeprymowały informacje o atakach rakietowych na Izrael. Skoncentrowali się na futbolu, a zaczęli mecz w takim stylu, że to gospodarzom grać się odechciało. Trzecia minuta: piłkę po strzale Piotra Zielińskiego odbił bramkarz Ofir Marciano, dobitkę Sebastiana Szymańskiego również, wywalczyliśmy rzut rożny, po którym gola zdobył Grzegorz Krychowiak.
Czego trzeba więcej? Nie przypominam sobie ważnego meczu, w którym reprezentacja, po zdobyciu szybkiego prowadzenia, poniosłaby porażkę. Tak w czasach Kazimierza Górskiego zdominowaliśmy na mundialu Argentynę, w czasach Antoniego Piechniczka – NRD w Lipsku, a Jerzego Engela – Ukrainę w Kijowie.
Zmieniają się trenerzy, piłkarze, ale wola walki i umiejętność utrzymania przewagi pozostają. Izraelczycy nie bardzo wiedzieli, w jaki sposób odpowiedzieć, ponieważ musieli skupić się na obronie po kolejnych atakach Polaków. W pierwszej połowie oddali oni na bramkę dziewięć strzałów. Jeden przyniósł nam gola.
Nie ma co się czepiać
W przerwie można było sobie zrobić herbatę i spokojnie czekać na drugą połowę. Przewaga, jaką osiągnęliśmy, była ogromna, gospodarze nie wiedzieli, co z tym zrobić, a ich as, król strzelców eliminacji (11 goli w dziewięciu meczach), Eran Zahavi chyba ani razu nie kopnął piłki.
Problem w tym, że ta przewaga nie przełożyła się na następne gole. Słaba skuteczność pozostaje stałym mankamentem reprezentacji. Wygrywamy, ale nie ustanawiamy rekordów strzeleckich. Jednak nie ma co się czepiać, skoro z dziewięciu meczów eliminacyjnych Polska wygrała siedem, strzeliła piętnaście bramek, a straciła tylko trzy.