Gdy w ubiegłym tygodniu były premier Donald Tusk wzywał na Twitterze do zwołania Rady Europejskiej w sprawie wydarzeń na Białorusi, musiał doskonale zdawać sobie sprawę, że będzie to trudne. Sierpień to tradycyjnie czas brukselskich wakacji. Ale Kancelaria Premiera bardzo uważnie odnotowuje, co w ostatnich dniach o możliwościach zwołania takiego szczytu pisała tamtejsza prasa. – Powszechna opinia była taka, że to w praktyce niemożliwe. Stało się jednak inaczej – mówi nam dobrze poinformowany rozmówca. I podkreśla, że to premier Mateusz Morawiecki doprowadził do zwołania szczytu, m.in. poprzez intensywne rozmowy z ważnymi postaciami w UE. Na liście osób, z którymi kontaktował się w tej sprawie, są m.in. kanclerz Angela Merkel, szef RE Charles Michel, szef KE Ursula von der Leyen, liderzy grupy V4 i prezydent Litwy Gitanas Nauseda. Jakich argumentów używał premier? Z naszych relacji wynika, że przekonywał, iż bezczynność UE prowadzi tylko do powstania próżni, którą wykorzystają w sprawie Białorusi inni. Pomocne miało być też to, że kwestia Białorusi zjednoczyła opozycję i rząd. Zarówno Sejm, jak i Senat były w tej kwestii jednogłośne. – Udało się doprowadzić do sytuacji, w której to Polska stała się jednym z liderów ważnej międzynarodowej sprawy – przekonuje nas rozmówca.