Sąd: 75 tys. zł za dramatyczny zjazd kolejką tyrolską

Zjazd kolejką linową, która nie powinna być w ogóle dopuszczona do eksploatacji zakończył się dramatycznie dla uczestniczki firmowej imprezy szkoleniowo-integracyjnej. Sąd musiał odpowiedzieć na pytanie, kto zawinił: instalator kolejki czy organizator imprezy, który go wybrał.

Aktualizacja: 03.05.2017 08:46 Publikacja: 03.05.2017 08:00

Sąd: 75 tys. zł za dramatyczny zjazd kolejką tyrolską

Foto: Fotolia

33-letnia Renata J. uległa wypadkowi podczas zajęć integracyjno-rekreacyjnych na szczycie góry S., organizowanych przez firmę Tamary R. dla pracowników pewnej spółki. Podczas zjazdu na linie rozpiętej między dwoma drzewami (kolejka tyrolska) powódka nabrała dużej, niekontrolowanej prędkości i uderzyła w drzewo na dolnej stacji zjazdu. Nie była w stanie sama zejść z platformy. W szpitalu stwierdzono u niej złamanie wieloodłamowe kości biodrowej i złamanie kości łonowej, a także stłuczenia i krwiaki. Miesiąc po wypadku kobieta została poddana operacji zespolenia złamania płytą rekonstrukcyjną, a rok później zabiegowi usunięcia płyty. Do pracy wróciła po około 7-8 miesiącach od wypadku.

U poszkodowanej orzeczono trwały i długotrwały uszczerbek na zdrowiu - 15 proc. Renata J. nadal jest pod opieką poradni ortopedycznej, choć stan jej zdrowia został oceniony jako porównywalny z tym sprzed wypadku. Lekarze nie wykluczają jednak możliwości wystąpienia objawów pourazowego zapalenia lub choroby zwyrodnieniowej prawego stawu biodrowego, co może skutkować nawet koniecznością wszczepienia endoprotezy.

Kilka lat po wypadku kobieta wystąpiła o zapłatę odszkodowania do Tamary R., a gdy ta odmówiła - do jej ubezpieczyciela , ale i tu spotkała ją odmowa. W pozwie przeciwko Tamarze R. Renata J. zażądała zadośćuczynienia w wysokości 70 tys. zł oraz 19 tys. zł odszkodowania.

Tamara R. nie poczuwała się do odpowiedzialności. Argumentowała, że park linowy, którego elementem była kolejka tyrolska, był obsługiwany przez profesjonalistę - Huberta K., który jest przedsiębiorcą zawodowo trudniącym się tego typu działalnością. To, zdaniem pozwanej wyłącza jej odpowiedzialność za wypadek powódki.

Bez winy, bez przyczyny

Sąd Okręgowy w Bielsku-Białej postanowił dopozwać Huberta K., ale i on wnosił o oddalenie powództwa. Twierdził, że nie ponosi winy za nieszczęśliwy wypadek, którego przyczyny były jego zdaniem niejasne, ale z pewnością nie były nimi jego błędy czy zaniedbania.

Z pozwanymi zgodził się Sąd. Oddalając powództwo oparł się przede wszystkim na opinii biegłego. Stwierdził, że kolejka została zbudowana przez Huberta K. zgodnie z normą techniczną, a sam pozwany jest osobą, co, do której umiejętności i doświadczenia w zakresie technik linowych oraz właściwego doboru rozwiązań technicznych nie można mieć wątpliwości, ponieważ jest doświadczonym instruktorem, taternikiem i ratownikiem. Tor linowy został wykonany z należytą starannością, kąt opadu nie był zbyt duży, przed zjazdem amatorów wykonano testy, pień drzewa na stacji końcowej został osłonięty materacem. Zdaniem sądu także uczestnicy imprezy zostali właściwie wyposażeni sprzętowo i właściwie pouczeni o sposobie zachowania w czasie zjazdu. Sposób założenia uprzęży i poprawność wpięcia karabinków do końcówek lonży był kontrolowany przez obsług toru, ingerencja uczestnika zjazdu w sposób zamocowania poszczególnych elementów była praktycznie niemożliwa. Sąd przyjął za biegłym, że nie można jednoznacznie stwierdzić, jaka była przyczyna wypadku powódki. W połowie mógł się do niego przyczynić wiatr. Zachowanie Renaty J. nie było przyczyną samego wypadku, lecz mogła ona przyczynić się do powstania większych uszkodzeń ciała, bo ze strachu przyjęła pozycję embrionalną, nie asekurując się przed uderzeniem.

Firmowa integracja w pełni bezpieczna

Z taką oceną nie zgodził się Sąd Apelacyjny w Katowicach, do którego wyrok I instancji zaskarżyła Renata J. Przede wszystkim wskazał, że opinia biegłego powołanego przez Sąd Okręgowy w ogóle nie powinna stanowić bazy rozstrzygnięcia. Z dwóch przyczyn.

Po pierwsze ze względu na specyfikę uczestnictwa w rozrywkach organizowanych w ramach wyjazdu szkoleniowo- integracyjnego organizowanego przez zakład pracy.

- O ile prywatnie dana osoba w sposób w pełni dowolny wybiera sposób rozrywki i działa w ramach własnego poczucia bezpieczeństwa, o tyle w sytuacji uczestnictwa w zabawach kolektywu z danego zakładu pracy, uczestnik rozrywki poddany jest pewnego rodzaju presji uczestnictwa we wspólnej zabawie. Inna jest bowiem sytuacja, gdy ktoś żądny wrażeń i dopływu adrenaliny, decyduje się np. na skok bungee czy skok spadochronowy, a inna gdy w ramach wspólnej zabawy pracowniczej uczestniczy się w danej rozrywce, której odmowa mogłaby spowodować poczucie odsunięcia się od kolektywu. Dlatego też owa rozrywka winna być w pełni bezpieczna. Nie można było poprzestać na wniosku, że nie da się ustalić przyczyn zdarzenia, które należy uznać za „nieszczęśliwy wypadek" – podkreślił Sąd Apelacyjny.

Zauważył, że wersji „nieszczęśliwego wypadku" przeczy końcowy wniosek opinii biegłego. Podał on, że w celu zapobieżenia w przyszłości takim wypadkom należałoby rozszerzyć obowiązujące normy przyjęte dla tego typu rozrywki, w której uczestniczą zarówno osoby wysportowane, jak i niewysportowane, młodsze i starsze, bardziej lub mniej asertywne, które mogą obawiać się ośmieszenia w razie odmowy uczestnictwa we wspólnej zabawie. Zdaniem Sądu takie stwierdzenie biegłego oznacza, że można ustalić przyczynę wypadku Renaty J.

- Nie stanowi usprawiedliwienia dla organizatorów sam fakt, że normy zostały dochowane, przy domyślnej konkluzji opinii, że normy są nieprawidłowe. Organizator rozrywki winien stosować się nie tylko do przyjętych norm, ale i przedsięwziąć wszelką staranność ku temu, by nie doszło do jakiegokolwiek wypadku – stwierdził Sąd.

Mieli się zmęczyć dla świętego spokoju

Po drugie biegły przyznał na rozprawie, że doskonale zna Huberta K. zarówno zawodowo, jak i prywatnie. Sąd Apelacyjny ustalił także, że biegły utrzymywał kontakty towarzyskie z pełnomocnikiem pozwanego. I choć pełnomocnik powódki wnioskował o wyłączenie tego biegłego, Sąd I instancji nie zrobił tego. Tłumaczył, że każdy, kto posiada wiadomości specjalne w sprawie parków linowych i mógłby pełnić funkcje biegłego, musi też znać pozwanego Huberta K.

Sąd Apelacyjny dowiódł, że można było odnaleźć kompetentną osobę, która Huberta K. nie zna. Była to osoba spoza listy biegłych sądowych, rzeczoznawca Stowarzyszenia Rzeczoznawców ds. Technicznych Urządzeń Rozrywkowych. Na powołanie go ad hoc podczas postępowania przed Sądem Odwoławczym zgodziły się obie strony.

Opinia nowego biegłego nie była jednak podstawą do ostatecznego ustalenia stanu faktycznego tej sprawy, a wyłącznie podstawą oceny tego stanu pod kątem obowiązujących norm prawa. Dodatkowe fakty Sąd Apelacyjny ustalił na podstawie zeznań świadków. Okazało się, że kolejkę tyrolską obsługiwali dwaj koledzy Huberta K. legitymujący się kartami ratowników jaskiniowych, ale niewyszkoleni w montażu kolejek linowych, bo takich szkoleń się nie przeprowadza. Panowie zostali tylko poinstruowani przez Huberta K., a następnie sami ogólnie poinformowali uczestników zjazdu, co po kolei mają robić. Nie powiedzieli im jednak jak się zachować, gdyby jechali zbyt szybko, ani też tego, że nie wolno przy lądowaniu przybierać pozycji embrionalnej.

Inny świadek zeznał, że założeniem rozrywki na kolejce tyrolskiej było zmęczenie uczestników szkolenia, aby nie trzeba było proponować im dalszych atrakcji, takich już bowiem nie przewidziano. Dlatego uczestnicy samą tylko siłą grawitacji mieli zatrzymywać się pod dolnym podestem kolejki, a następnie zmuszeni byli do podciągania się na rękach do tego podestu.

Nieprawidłowa "tyrolka"

Natomiast powołany biegły stwierdził, że kolejka tyrolska została zainstalowana w nieprawidłowy sposób. Negatywnie ocenił też jej obsługę oraz przygotowanie uczestników zjazdu. Nie było wymaganego toru ćwiczebnego, nie przeprowadzono prawidłowego szkolenia, środki asekuracji nie były adekwatne do tego typu toru, nieprawidłowo zastosowano hamulec w postaci tzw. węzła prusika, przeprowadzono niedozwoloną asekurację przez obsługę na platformie końcowej, która była za mała i brakowało przed nią części nabiegowej, która umożliwiałaby uczestnikom zjazdu hamowanie nogami. Brak tej części oraz niewłaściwe przygotowanie Renaty J. do korzystania z urządzenia były przyczynami wypadku Renaty J. Biegły wytknął dodatkowo brak dokumentacji technicznej toru i dokumentu potwierdzającego jego aktualny stan techniczny oraz przydatność do eksploatacji. Innymi słowy - ta kolejka tyrolska nie powinna być w ogóle dopuszczona do eksploatacji.

Sąd Apelacyjny podzielił wnioski biegłego.

- Gdyby istniała pochyła platforma nabiegowa, powódka miałaby możliwość wyhamowania nogami, a z pewnością nie uderzyłaby z tak wielką siłą w drzewo – stwierdził Sąd obarczając Huberta K. odpowiedzialnością za szkodę.

Wina w wyborze

Zdaniem Sądu za wypadek odpowiada też Tamara R. Ponosi winę w wyborze Huberta K. do zbudowania kolejki tyrolskiej i przeprowadzenia zjazdu. Uwolniłaby się od niej, gdyby powierzyła to zadanie przedsiębiorstwu lub zakładowi, które w zakresie swej działalności zawodowej trudni się wykonywaniem takich czynności. Tymczasem Hubert K. prowadzi działalność w zakresie pilotowania wycieczek i przewodnictwa turystycznego. Jego firma nie wykonuje natomiast parków linowych i nie organizuje imprez rekreacyjno-rozrywkowych, polegających na wykorzystaniu takich urządzeń.

- Absolutnie nie stanowi o braku winy w wyborze to, że Hubert K. wykonywał już kolejki linowe dla pozwanej i nigdy nie doszło do wypadku. Pozwana nie wykazała, jak te parki zostały wykonane i czy właściciele owych parków usatysfakcjonowani byli efektami pracy pana K. Wyboru należy dokonywać starannie, w szczególności sprawdzić, czy dana osoba ma dostateczne kwalifikacje oraz czy nie ma pewnych przyzwyczajeń lub skłonności, które mogą narazić osoby trzecie na szkodę – wyjaśnił Sąd podkreślając, że działanie Huberta K. cechowała nieprawidłowa rutyna, skoro wykonanie zjazdu powierzył kolegom.

W ocenie Sądu 70 tys. zł zadośćuczynienia dla Renaty J. nie jest kwotą wygórowaną, biorąc pod uwagę cierpienia, jakich doświadczyła, długotrwałe leczenie, trwały uszczerbek na zdrowiu i niepewne rokowania co do zmian w przyszłości. Za uzasadnioną kwotę odszkodowania Sąd uznał natomiast 5 947,82 zł.

Wyrok zapadł 6 grudnia 2016 r.  Jest prawomocny.

33-letnia Renata J. uległa wypadkowi podczas zajęć integracyjno-rekreacyjnych na szczycie góry S., organizowanych przez firmę Tamary R. dla pracowników pewnej spółki. Podczas zjazdu na linie rozpiętej między dwoma drzewami (kolejka tyrolska) powódka nabrała dużej, niekontrolowanej prędkości i uderzyła w drzewo na dolnej stacji zjazdu. Nie była w stanie sama zejść z platformy. W szpitalu stwierdzono u niej złamanie wieloodłamowe kości biodrowej i złamanie kości łonowej, a także stłuczenia i krwiaki. Miesiąc po wypadku kobieta została poddana operacji zespolenia złamania płytą rekonstrukcyjną, a rok później zabiegowi usunięcia płyty. Do pracy wróciła po około 7-8 miesiącach od wypadku.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
ZUS
ZUS przekazał ważne informacje na temat rozliczenia składki zdrowotnej
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Prawo karne
NIK zawiadamia prokuraturę o próbie usunięcia przemocą Mariana Banasia
Aplikacje i egzaminy
Znów mniej chętnych na prawnicze egzaminy zawodowe
Prawnicy
Prokurator Ewa Wrzosek: Nie popełniłam żadnego przestępstwa
Prawnicy
Rzecznik dyscyplinarny adwokatów przegrał w sprawie zgubionego pendrive'a