PMI, wskaźnik koniunktury w polskim przemyśle bazujący na ankiecie wśród menedżerów przedsiębiorstw, wzrósł w kwietniu do 49 pkt z 48,7 pkt w marcu. Każdy odczyt poniżej 50 pkt teoretycznie oznacza, że aktywność w sektorze spada w ujęciu miesiąc do miesiąca, dystans od tej granicy jest zaś miarą tempa spadku. Kwietniowa zwyżka PMI, druga z rzędu, wskazuje więc, że recesja w przemyśle traci impet.

Ankietowane przez IHS Markit na potrzeby PMI polskie firmy przemysłowe zgłosiły w kwietniu m.in. jedną z największych od dekady zniżek wartości zamówień z zagranicy, a także największą od sześciu lat redukcję zatrudnienia, co można odczytywać jako wyraz pesymizmu. W świetle tego, co dzieje się w przemyśle Niemiec, głównego partnera handlowego Polski, takie nastroje są zrozumiałe. Nad Renem w kwietniu PMI wzrósł tylko minimalnie w porównaniu z marcem, gdy znalazł się najniżej od sześciu lat. Tam recesja w przemyśle jest też jednak widoczna w tzw. twardych danych dotyczących produkcji sprzedanej. A w Polsce produkcja rośnie niewiele wolniej niż w 2018 r., który był dla tego sektora bardzo udany. Dlaczego tak się dzieje?

Czytaj także: Unia Europejska przyjmuje gros naszego eksportu 

Zdaniem ekonomistów z Credit Agricole Bank Polska nie ma jednej odpowiedzi na to pytanie. „W naszej ocenie głównymi przyczynami odporności produkcji przemysłowej w Polsce na silne pogorszenie koniunktury w Niemczech były: bufor w postaci zaległości produkcyjnych, zachodzące w ostatnich latach strukturalne zmiany polegające na wzroście udziału Polski w niemieckim imporcie (...) oraz zwiększenie produkcji kierowanej na rynek krajowy, w tym w szczególności do odbiorców z branży budowlanej" – napisali ekonomiści z Credit Agricole w analizie, która ukaże się dzisiaj.

Wśród hipotez, które mogą tłumaczyć odporność przemysłu nad Wisłą na spowolnienie w strefie euro, analitycy wymieniają też elastyczność przedsiębiorstw. Ma się ona przejawiać zdolnością do przekierowywania eksportu na rynki charakteryzujące się relatywnie silnym popytem. Z obliczeń Credit Agricole wynika jednak, że w latach 2017–2018 strefa euro umocniła się na pozycji największego odbiorcy eksportu polskich przedsiębiorstw w dużej mierze za sprawą Niemiec. Tyle że jednoczesny wzrost udziału Polski w imporcie Niemiec skompensował częściowo wpływ osłabienia niemieckiego zapotrzebowania na import ogółem. W ocenie zespołu ekonomistów pod kierownictwem Jakuba Borowskiego wzrost udziału Polski w niemieckim imporcie to m.in. podażowy efekt bezpośrednich inwestycji zagranicznych, które napływały nad Wisłę w poprzednich latach „ze względu na przewagi konkurencyjne Polski związane z niższymi kosztami pracy, dostępem do wykwalifikowanej siły roboczej oraz korzystnym położeniem" w granicach UE. To, że w 2018 r. wzrost udziału Polski w imporcie Niemiec był nieco większy niż w 2017 r., może jednak sugerować, że „w warunkach spowolnienia gospodarczego niemieckie firmy szybciej zastępowały dotychczasowe dostawy tańszym importem z Polski" – zauważyli.