Kształt kompromisu do złudzenia przypomina pomysł na brexit zaproponowany przed trzema laty przez Theresę May, ale kontekst negocjacji jest zupełnie inny. I stwarza bardzo poważne szanse na sukces.
– May głosowała w referendum za pozostaniem w Unii i w oczach eurosceptycznych torysów była niewiarygodna. Z Borisem Johnsonem jest zupełnie inaczej. Był liderem kampanii na rzecz brexitu, wielu uważa, że jeśli nie on, to nikt nie wyprowadzi kraju z Unii – mówi „Rzeczpospolitej" Ian Bond, dyrektor londyńskiego Center for European Reform.
Foster pod presją
Premier zaproponował, aby Ulster wraz z resztą królestwa w dniu brexitu wyszedł z unii celnej, jaką dziś tworzy z pozostałymi krajami UE. Ale jednocześnie zobowiązał się, że prowincja będzie stosowała takie same stawki celne i normy towarowe jak te we Wspólnocie. To pozwoliłoby na uniknięcie wprowadzenia kontroli na granicy między Ulsterem a Republiką Irlandii, co jest fundamentalnym postulatem Dublina, a przez to i Brukseli.
Ale taki scenariusz wymusza zbudowanie niezwykle skomplikowanego mechanizmu kontroli towarów, które byłyby sprowadzane do Belfastu z reszty Wielkiej Brytanii czy wręcz za pośrednictwem Królestwa z całego świata. Produkty przeznaczone do lokalnej konsumpcji objęto by zwrotem opłat celnych, te, które wędrowałyby dalej do Irlandii i Unii – byłyby wykluczone z podobnego mechanizmu. Podobnie byłoby z system VAT-owskim.
Unii takie rozwiązanie się podoba, bo zasadniczo oznacza wypełnienie jej pierwotnej wizji brexitu, jednocześnie wywołuje strach przed polem, jakie to stwarza dla przemytu czy oszustw celnych. Próba wpisania możliwie twardych gwarancji, że do czegoś takiego nie dojdzie, była więc przedmiotem dogłębnych brytyjsko-unijnych negocjacji do późna w nocy we wtorek i znowu od rana w środę.