Boris Johnson dawkuje złe wiadomości dla unionistów. Na początku ubiegłego tygodnia, jakby mimochodem, oświadczył, że całą Zieloną Wyspę mogłyby połączyć wspólne zasady kontroli żywności. W czwartek przyznał, że taki układ mógłby też objąć „inne sektory gospodarki". A w poniedziałek w trakcie pierwszej po objęciu sterów rządu wizyty w Dublinie zapewniał irlandzkiego premiera Leo Varadkara: „mam jedno przesłanie, do którego chcę cię przekonać, Leo: znajdźmy porozumienie, doprowadźmy do porozumienia".
Perspektywa tzw. backstopu ograniczonego wyłącznie do Zielonej Wyspy wywołuje gwałtowny opór Demokratycznej Partii Unionistycznej (DUP).
– Jesteśmy przeciwni tworzeniu barier między Ulsterem a resztą Królestwa. To jest nasz największy rynek zbytu. W całej Wielkiej Brytanii powinny obowiązywać jednolite regulacje – mówi „Rz" rzecznik DUP Clive McFerland.
W nowym układzie granica celna przebiegałaby przez środek Morza Irlandzkiego. Towary przewożone statkami z Liverpoolu do Belfastu podlegałyby więc kontroli sanitarnej i celnej, tak jakby Irlandia Północna była innym krajem niż reszta królestwa. Unioniści obawiają się, ze byłby to pierwszy krok ku oderwaniu Ulsteru. Tym bardziej że od podziału wyspy w 1921 r. udział protestantów w Ulsterze spadł z 65 do 48 proc., a katolików wzrósł z 35 do 48 proc. Zgodnie z Porozumieniem Wielkopiątkowym, jeśli większość mieszkańców Irlandii Północnej chce zjednoczenia wyspy, Londyn jest zobowiązany przeprowadzić w tej sprawie referendum.
Poprzedniczka Johnsona, Theresa May, odrzuciła backstop ograniczony do Ulsteru, bo jej większość w Izbie Gmin opierała się na dziesięciu posłach DUP. Obecny premier nie ma takiego problemu, gdyż po wyrzuceniu z Partii Konserwatywnej 21 deputowanych przeciwnych wyprowadzeniu kraju za wszelką cenę z Unii i tak stoi na czele rządu mniejszościowego.