Premier zwołała nadzwyczajne posiedzenie rządu na dziewiątą rano, ale późnym popołudniem obrady wciąż trwały. Bo też ekipa u władzy w Wielkiej Brytanii jest głęboko podzielona co do tego, jak wyprowadzić kraj z najgłębszego od II wojny światowej kryzysu politycznego. Część ministrów na czele z odpowiedzialnym za finanse Philipem Hammondem uważa, że rozwiązaniem jest możliwie najłagodniejszy brexit, a nawet jego uniknięcie poprzez organizację ponownego referendum. Ale grupa eurosceptyków, którymi (spoza gabinetu) kieruje Boris Johnson, stawia na dziki brexit bez żadnej umowy już 12 kwietnia.
Unia celna przepadła
Jeszcze w poniedziałek wieczorem wydawało się, że Theresę May wyręczy parlament. Jednak forsowany przez weterana brytyjskiej polityki konserwatystę Kena Clarke'a pomysł zawiązania „trwałej i kompleksowej" unii celnej między Wyspami i kontynentem przepadł minimalną większością 276 głosów „przeciw" do 273 głosów „za".
Stało się tak, bo 35 posłów Szkockiej Partii Narodowej (SNP), którzy są przecież przychylni integracji i chcą zminimalizować negatywne skutki brexitu, wstrzymało się od głosu, stawiając na jeszcze bardziej ambitny pomysł utrzymania Wielkiej Brytanii w jednolitym rynku (przepadł 282 głosami przeciw 261).
Z kolei inny scenariusz zapobieżenia rozwodowi poprzez organizację ponownego referendum został odrzucony niewielką większością 292 do 280 głosów. Wreszcie radykalna opcje odwołania art. 50, który rządzi całym procesem wyjścia z Unii, przepadł z kretesem stosunkiem 292 do 191 głosów.
Co prawda w środę głosowania mają zostać powtórzone, ale nie ma gwarancji, że któraś z tych opcji w końcu zwycięży. A nawet, jeśli tak się stanie, parlament będzie jeszcze miał za zadanie wymusić na May podjęcie oficjalnych negocjacji z Brukselą w sprawie zaakceptowanego przez parlament projektu.