Ten ostatni to nominat PiS, a zatrzymani w czwartek – politycznych poprzedników.
Prokuratura poinformowała, że ostatnie zatrzymanie ma związek z „przestępstwem niedopełnienia obowiązków w celu osiągnięcia korzyści majątkowej w wielkich rozmiarach na szkodę Bankowego Funduszu Gwarancyjnego i depozytariuszy". Chodzi o nieprawidłowy nadzór w latach 2013–2014 nad SKOK Wołomin, który splajtował, co kosztowało klientów banków astronomiczną kwotę ponad 2 mld zł.
Wygląda to dość dziwnie, bo akurat jeden z zatrzymanych, Wojciech Kwaśniak, zastępca przewodniczącego KNF w latach 2011–2017, znany był z twardego kursu wobec systemu SKOK, czyli spółdzielczych kas oszczędnościowo-kredytowych. Wbrew sprzeciwom PiS i środowiskom skupionym wokół senatora Grzegorza Biereckiego, twórcy SKOK, zostały one poddane pod nadzór KNF jesienią 2012 r. Swoją determinację w walce z nieprawidłościami Kwaśniak przypłacił zresztą w 2014 r. pobiciem. Jak się okazało, sprawcę, bandytę z Wołomina, miał wynająć członek władz SKOK Wołomin.
Ponadto śledztwo w sprawie Andrzeja J. i współpracowników trwa już od 2016 r. Skąd to nagłe przyspieszenie? Na pierwszy rzut oka wygląda to na grubymi nićmi szytą intrygę. Trafili nam Marka Chrzanowskiego, to my szybko uderzymy w siedmiu urzędników z poprzedniego rozdania i przykryjemy sprawę. W końcu daje to wynik 7:1. Aferę z Chrzanowskim ciężko będzie jednak przykryć. Miał proponować Leszkowi Czarneckiemu zatrudnienie w jego banku za poważną kwotę wskazanego prawnika, co miałoby skutkować przychylnością KNF. A to gruba sprawa.
Gdyby jednak się okazało, że obecnie zatrzymani są winni, czego mimo zastrzeżeń, o których pisałem wyżej, wykluczyć się nie da, oznaczałoby to, że KNF – jedna z najważniejszych instytucji państwowych dbających o porządek i przestrzeganie prawa na rynku finansowym – stała się prawdziwym „jądrem ciemności".