Zmiana przepisów w 2017 r. uniemożliwiła sieciom zakładanie aptek, zezwolenie na prowadzenie apteki mają farmaceuci oraz ich spółki. Tymczasem sieci apteczne nie śpią i bronią się przed rozwiązaniem, które uderza w ich interesy. Sieci nie są większością na rynku, ale są za to silnym i zorganizowanym graczem. Jak informował w lutym „Rynek Aptek", 20 największych sieci prowadzi tylko 2700 aptek (na 13,3 tys.), a kontroluje 28,4 proc. wartości rynku. Oni także mają pieniądze na prawników i wymyślili rozwiązanie promowane dziś przy wsparciu instytucji lobbingowych. Nie zapominajmy, że to właśnie należy do głównych zadań związków biznesowych i konfederacji pracodawców. A farmacja jest zamożnym sektorem – tak na marginesie – na rynku reklam wyprzedza luksusowe samochody. No więc, zgrane środowisko biznesowe protestuje przeciwko „straszeniu polskich przedsiębiorców przez samorząd aptekarski utratą koncesji na prowadzenie apteki poprzez kreatywną i życzeniową interpretację prawa". I samo straszy, że taka ocena nosi znamiona czynu nieuczciwej konkurencji.

Kto ma rację? Nie mnie to oceniać, obserwuję jedynie pojedynek na argumenty dwóch dobrze zarabiających stron. Każda twierdzi, że dba o dobro pacjenta. Tymczasem dla klienta aptek liczy się, czy w tym dziwnym czasie, gdy światopogląd zaczyna rządzić biznesem, a aptekarze powołują się, choć nie mają do tego prawa, na klauzulę sumienia, pacjenci będą mieli łatwy dostęp do tanich lekarstw, nieważne jak, zdaniem aptekarzy, kontrowersyjnych.