Inwestorzy indywidualni, instytucjonalni oraz zagraniczni szerokim łukiem omijają GPW. Na rynku obowiązuje zasada: „kto nie musi, ten nie inwestuje w Warszawie". Obroty rzędu 400–500 mln zł na sesję nie tylko nie przynoszą chluby, ale są wręcz zawstydzające dla rynku, który jeszcze do niedawna aspirował do miana regionalnego centrum finansowego. Same firmy nie widzą wartości dodanej z powodu bycia spółką giełdową. Ofert publicznych akcji jest na lekarstwo. Od początku roku mieliśmy jedynie dziewięć debiutów na głównym parkiecie, a i wielkość przeprowadzonych ofert pozostawia wiele do życzenia.

Również emitenci długu o giełdowym rynku obligacji Catalyst myślą w drugiej, jeśli nawet nie w następnej kolejności. Od stycznia pojawiły się na nim papiery jedynie dziewięciu emitentów, co jest najgorszym wynikiem od sześciu lat. Oczywiście można narzekać na niesprzyjające otoczenie. Z tej perspektywy zawsze będzie jednak coś, co będzie przeszkadzało w rozwoju rynku. Tak naprawdę jednak źródło problemów jest u nas w kraju.

Apele o stworzenie strategii rynku kapitałowego trafiają w próżnię. Na debatach poświęconych przyszłości GPW i całego rynku przekonuje się przekonanych. Spotkania branżowe coraz częściej przypominają stypy. Wstępny zarys planu premiera Morawieckiego, na który tak liczy całe środowisko, praktycznie w ogóle nie wspomina o giełdzie i rynku kapitałowym. Wizyta prezydenta RP Andrzeja Dudy na GPW z okazji jej 25-lecia była ważnym gestem, ale na gestach i deklaracjach nie można poprzestać. Potrzebne są konkretne działania chociażby w postaci zachęt do inwestowania. Tak niewiele, a jednak tak dużo. To nie jest chwilowa słabość, to powolna agonia. Rynek kapitałowy jest dziś sierotą. Jeśli nikt się nim nie zaopiekuje, straci nie tylko giełda, ale my wszyscy. Nie ma silnej gospodarki bez silnego rynku kapitałowego, który dostarcza firmom kapitału do rozwoju.