A mówiąc mniej górnolotnie: zagubiłem się w pokrętnych procedurach uzyskania tzw. profilu zaufanego, zniechęciłem się i zrezygnowałem ze starań o ten „elektroniczny kluczyk" do mojego konta w e-administracji. Z tym większą radością przyjmuję inicjatywę instytucji finansowych i rządu, by mi ten dostęp ułatwić – za pośrednictwem mojego konta internetowego w banku.

To ciekawy nowy rodzaj partnerstwa publiczno-prywatnego. Lubię, gdy politycy i urzędnicy zaczynają myśleć niestandardowo i sięgają po rozwiązania z sektora komercyjnego. Warto, by na tej inicjatywie nie poprzestali i na przykład przyjrzeli się, czy serwisy wszystkich e-urzędów są rzeczywiście przyjazne dla użytkownika. W biznesie każde rozwiązanie organizacyjne jest szybko i bezlitośnie weryfikowane przez rynek, co zmusza do dostosowania się do klienta. Urzędnicy mają zaś tendencję do płonnych nadziei, że to obywatele w drodze ewolucji i doboru naturalnego dostosują się do wymyślonych zza biurka procedur.

Otwarcie drzwi do e-urzędów to dla 15 milionów użytkowników bankowych kont internetowych gigantyczne ułatwienie życia. Dla administracji – zarówno tej rządowej, jak i samorządowej – to okazja, by zaoszczędzić na obsłudze obywateli, względnie usprawnić pracę. Będzie mogła przerzucić rzesze biuralistów – tu znów analogia biznesowa – z czeluści back office na front office, czyli do punktów obsługi. Bo mimo rozwoju świata wirtualnego zawsze pozostaną tacy obywatele, którzy woleliby jednak spotkać urzędnika w świecie realnym.