Kampania wyborcza to zawsze zły czas dla ministra finansów. Musi on zapewnić na wszystko pieniądze, ale powinien też przy tym stać na straży stabilności finansów państwa. Musi więc hamować zapędy polityków, których skłonność do wydawania szerokim gestem pieniędzy publicznych rośnie zwłaszcza przed wyborami. Nigdy z tym hamowaniem nie było idealnie, czego dowodzi permanentnie wysoki deficyt krajowego budżetu. Ciągle jedziemy na minusie. Nawet w czasie kilkuletniej świetnej koniunktury w światowej gospodarce nie udało nam się wyjść na plus, choć już bodaj kilkanaście krajów unijnych, w większości z niższym wzrostem gospodarczym niż nasz, może się pochwalić nadwyżką w budżecie.

W ostatnim czasie zagrożenie dla finansów publicznych szybko rośnie. Z polityki zaciskania pasa w okresie światowego kryzysu gospodarczego płynnie przeszliśmy w politykę rozdawnictwa. Już poprzednia kampania wyborcza skończyła się nienotowanym wcześniej wzrostem wydatków publicznych. I to tych najgorszych, które ekonomiści nazywają wydatkami sztywnymi. Czyli takimi, których nie da się łatwo pozbyć czy przyciąć. Już wówczas ekonomiści wieszczyli kłopoty budżetu. Katastrofy nie było. Trochę za sprawą uszczelnienia systemu podatkowego, ale też znakomitej sytuacji w gospodarce światowej.

Dziś politycy partii rządzącej sypnęli takimi obietnicami, że znów pojawią się głosy o gromadzących się nad finansami państwa czarnych chmurach. Niestety, tym razem ryzyko, że skończy się to potężnymi turbulencjami, jest większe. To dlatego, że do starych wydatków, które budżet jakoś finansuje – częściowo z deficytu – dojdą nowe. Potężne. Nie znamy ostatecznego kształtu wszystkich obietnic, ale śmiało można szacować, że wydatki na rozszerzenie 500+, zwolnienie młodych z PIT i 13. emeryturę mocno przekroczą 40 mld zł. A wszystko wskazuje na to, że szczyt koniunktury gospodarczej mamy za sobą i zaczniemy teraz hamować. Jak mocno, tego nie wiadomo. Nawet jednak lekkie spowolnienie w gospodarce, do naturalnego poziomu 3,5 proc., sprawi, że strumień pieniędzy, które z podatków płyną do budżetu, będzie mniej obfity. Dziura w finansach państwa będzie rosła.

Znamienne, że na sobotniej konwencji programowej PiS, na której propozycje zwiększania wydatków sypały się jak z rogu obfitości, nie było wystąpienia szefowej resortu finansów. Minę mogła mieć nietęgą.