Zwalniano pana uroczyście w obecności p.o. ministra zdrowia Dzmitrego Piniewicza. Gdy koledzy po fachu na stojąco zaczęli bić panu brawo, minister też dołączył do oklasków. Co pan wtedy czuł?
W tych oklaskach ministra widziałem hipokryzję. Jeżeli człowiek jest profesjonalistą, pracuje dobrze i nie ma pretensji do jego pracy, to jaki jest sens zwalniać takiego człowieka? Zwłaszcza że w przyszłym roku kończy mi się kontrakt i można było go nie przedłużyć. A tu nagle w ciągu jednego lub najwyżej dwóch dni zapadła taka decyzja. Nie protestowałem i nie miałem pretensji do niego. Byłem jednak pod wrażeniem reakcji mojego zespołu, który tak mocno zareagował na moje zwolnienie.
Gdy owacje się skończyły, minister tłumaczył zwolnienie dyrektora centrum Kardiologia tym, że „ma pełne prawo decydować o losie danej placówki”. Przyjmuje pan taką argumentację?
Nie. Ale w białoruskim kodeksie pracy jest takie sformułowanie, że pracownik „może zostać zwolniony decyzją pracodawcy”. W pierwszej kolejności dotyczy to osób, które na Białorusi zajmują kierownicze stanowiska. Na podstawie tego paragrafu został zwolniony Paweł Łatuszka (dyplomata i były dyrektor Narodowego Teatru im. Janki Kupały w Mińsku – red.), to samo nie tak dawno spotkało dyrektora republikańskiego naukowo-praktycznego centrum onkologii. Tłumaczenie może być rozmaite, często graniczące z hipokryzją.
Białoruskie media sugerują, że chodziło o pańską opinię opublikowaną na łamach rządowej gazety „Biełaruś Siegodnia” (dawna „Radziecka Białoruś”). W bardzo dyplomatyczny sposób potępił pan falę przemocy, która przeszła przez Białoruś tuż po wyborach z 9 sierpnia. Przecież nie wskazał pan nawet wprost sprawców.