Decyzja w sprawie połączenia obu banków kontrolowanych przez Leszka Czarneckiego ma zapaść jesienią.
W statucie Idea Banku widnieje zapis mówiący, że (jeśli jest on notowany na GPW) do zawarcia przez niego lub jego spółki zależne jakiejkolwiek transakcji z podmiotem powiązanym o wartości przekraczającej 1 proc. funduszy własnych banku konieczne jest uzyskanie zgody dwóch niezależnych członków rady nadzorczej.
Prawdopodobnie za podmiot powiązany z Idea Bankiem można uznać GNB: oba banki nie tylko mają wspólnego dominującego akcjonariusza, ale też trzech wspólnych członków rad nadzorczych.
– Inwestorzy będą patrzeć na ręce i uzasadnienie pochodzące od niezależnych członków rady nadzorczej, którym statut, jak się wydaje, daje przywilej zablokowania ewentualnej fuzji. Przynajmniej w teorii powinno to być gwarantem, że ewentualny parytet będzie korzystny dla akcjonariuszy Idea Banku – uważa pragnący zachować anonimowość analityk.
Pojawiają się też znaki zapytania dotyczące tego, kto kogo miałby technicznie przejąć. Teraz Idea warta jest 350 mln zł (przy kursie 4,45 zł) i gdyby wycena się utrzymała przez kolejne trzy i sześć miesięcy, to zakładając brak premii, Leszek Czarnecki (kontroluje z podmiotami od siebie zależnymi 80,5 proc. akcji) musiałby skupić 20 proc. walorów i wyłożyć „tylko" 70 mln zł na jej zdjęcie z parkietu. Dla niego byłby to niezły biznes, bo akcje Idei sprzedawane były w IPO po 24 zł i trudno byłoby przekonać akcjonariuszy mniejszościowych do oddania ich w wezwaniu.