Jeszcze kilka lat temu wydawało się, że dolnym ograniczeniem dla stóp procentowych jest zero. Rośnie jednak grono banków centralnych, które eksperymentują z polityką ujemnych stóp (NIRP). Robią to m.in. władze pieniężne strefy euro, Szwajcarii i Japonii. W minionym tygodniu do tego klubu dołączyła pierwsza instytucja z Europy Środkowo-Wschodniej, Węgierski Bank Narodowy.
Banki centralne stosujące NIRP z reguły sprowadzają poniżej zera stopę depozytową, czyli oprocentowanie nadobowiązkowych depozytów banków komercyjnych w banku centralnym. Ma to skłonić banki do innego wykorzystania tych środków, np. na akcję kredytową.
Zdaniem Nielsena, NIRP w Europie będzie hamował ożywienie gospodarcze, zamiast je pobudzać. – To (ujemne stopy depozytowe – red.) jest po prostu ukryty podatek od banków i to zupełnie niezwiązany z ich zyskami – mówi.
- Proszę sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby unijni regulatorzy zaczęli wymagać od kierowców tirów postoju co godzinę, aby sprawdzić np. ciśnienie w oponach. Wzrosłyby koszty transportu kołowego, a w efekcie zwiększyłby się popyt na usługi innych przewoźników, np. lotniczych. Na dłuższą metę, tak samo będzie w sektorze finansowym. Wrosną ceny usług banków i w efekcie zwiększy się atrakcyjność oferty nieregulowanych parabanków – wyjaśnia główny ekonomista włoskiego giganta.
Dlaczego więc banki centralne z NIRP eksperymentują? – Europejski Bank Centralny, jak sądzę, sięgnął po ten instrument, bo inne, które ma do dyspozycji, narażałyby go na ostrą krytykę. Np. rozszerzenie programu QE (skup instrumentów finansowych za wykreowane pieniądze – red.) na rynek akcji prowokowałoby zarzuty, że bank centralny naraża się na straty. Ale sądzę, że banki centralne zaczynają rozumieć, jakie koszty niesie NIRP – tłumaczy Nielsen.