Faworytem wyborów prezydenckich jest Andrzej Duda. W podobnej sytuacji był jego poprzednik. Bronisław Komorowski, który w wyborach prezydenckich w 2010 r. pokonał Jarosława Kaczyńskiego, cieszył się nawet większym poparciem społecznym niż obecny prezydent. Przegrał przez słabą kampanię, obciążenie rządami PO–PSL oraz, co bardzo ważne, mocną konkurencję, w tym przede wszystkim pracowitego kontrkandydata PiS, który miał dobrze przemyślaną i z żelazną konsekwencją realizowaną strategię. Ale okoliczności, które w 2015 r. sprzyjały kandydatowi PiS, dziś mogą się obrócić przeciwko niemu.

Obciążeniem dla Dudy będzie nie tylko jego podporządkowana PiS prezydentura, ale również kontrkandydaci: z prawej flanki Konfederacji, lewej socjalnej Lewicy oraz PSL i Koalicji Obywatelskiej. PiS traci w sondażach, zyskuje Konfederacja i Lewica.

Przeczytaj też: Prawybory Platformy Obywatelskiej na ostro

Wybory prezydenckie wygrywa kandydat najbliższy centrum. Po pięciu latach prezydentury Duda sam przyznał, że nie jest prezydentem wszystkich Polaków. Najbliżej centrum, z potencjalnych kandydatów na prezydenta, są dzisiaj Małgorzata Kidawa-Błońska i Władysław Kosiniak-Kamysz. Pozostali to mniejsze lub większe skrajności, mimo że część z nich będzie chciała na majowe wybory przywdziać maskę „kandydata na prezydenta wszystkich".

Dobrze zorganizowane prawybory PO mogą być udanym preludium do wyborów na szefa Platformy. Grzegorz Schetyna może odwlec wcześniejsze wybory na przewodniczącego partii, ale ich nie uniknie. Brak realnego kontrkandydata na przewodniczącego partii byłby blamażem PO, która nie różniłaby się od PiS, w którym Kaczyński wyciął w pień konkurencję. Andrzeja Dudę będzie trudno pokonać, ale zmiana prezydenta jest możliwa, jeżeli pracowity kontrkandydat przeprowadzi spójną i łączącą Polaków kampanię. A przegrane wybory byłyby początkiem końca wszechwładzy PiS.