Tomasz Krzyżak: Polski Kościół odpuści wiernym msze?

Biskupi stoją przed trudną decyzją o ewentualnym zamknięciu świątyń. Nie trzeba tego robić, ale ludziom warto powiedzieć, jak mogą świętować niedzielę.

Aktualizacja: 12.03.2020 11:29 Publikacja: 11.03.2020 19:12

Dezynfekcja kościoła w Bejrucie

Dezynfekcja kościoła w Bejrucie

Foto: AFP

Decyzją arcybiskupa Stanisława Gądeckiego, przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski zebranie biskupów, które miało odbywać się w Warszawie w czwartek i piątek zostało przełożone na inny termin. Powodem są oczywiście zalecenia administracji państwowej, by w związku z epidemią koronawirusa unikać większych zgromadzeń.

Tu właściwie można byłoby postawić kropkę i powiedzieć, że w obecnej sytuacji jest to bardzo dobra decyzja.

Nie dalej jak we wtorek abp Gądecki, również powołując się na zalecenia głównego inspektora sanitarnego, by unikać dużych zgromadzeń zaapelował do księży, by w miarę możliwości zwiększyli liczbę niedzielnych mszy świętych, aby „jednorazowo w liturgiach mogła uczestniczyć liczba wiernych odpowiednia do wytycznych sanitarnych”. W komunikacie hierarcha poinformował o tym, że osoby starsze i chore mogą zostać w domach i wysłuchać mszy w telewizji lub w radiu.

Niby wszystko jest w porządku, bo i w jednym, i drugim przypadku chodzi o to, by nie narażać zdrowia. A jednak między komunikatem z wtorku a środową decyzją o przełożeniu zebrania plenarnego jest pewien dysonans. Można te posunięcia zinterpretować tak: biskupi sami spotykać się z obawy przed wirusem nie chcą, ale wiernym do kościoła chodzić każą. A przecież rząd zamknął teatry, kina, domy kultury, szkoły i uniwersytety. Niby tak, ale zebranie to kwestia administracyjna, a niedzielny udział w liturgii to przecież obowiązek każdego katolika.

Przeczytaj także: Arcybiskup Depo: Zamknąć kościoły? Przede wszystkim zaufajmy Bogu

Trudno abp. Gądeckiego podejrzewać o złe intencje, bo pewnie chciał dobrze, lecz wyszło słabo. Teoretycznie większa liczba niedzielnych mszy mogłaby spowodować, że na poszczególnych liturgiach byłoby mniej osób. W praktyce nikt nie jest w stanie przewidzieć, którą mszę ludzie wybiorą. Czy ci, którzy zazwyczaj chodzą wieczorem (ze statystyk wynika, że te msze mają najwyższą frekwencję) teraz z obawy przed wirusem pójdą rano lub w południe? Wątpliwe, bo przyzwyczajenia są silne. Nikt nie będzie liczył wchodzących, żeby gdy ich liczba osiągnie jakiś zakładany pułap, zamknąć na głucho drzwi świątyni. Nierealne.

Co jest realne? Zostawienie otwartych świątyń tak jak teraz? A może pójście drogą włoską i ich zamknięcie? Tak naprawdę biskupi stoją dziś właśnie przed taką decyzją. Trudną, bo z jednej strony narażą się na krytykę gorliwych, którzy w zamknięciu kościołów będą widzieć „zdradę Chrystusa”, z drugiej spadną na nich gromy za to, że narażają wiernych na zachorowanie. Decyzja ta jest jeszcze trudniejsza teraz, gdy w wielu parafiach zaczynają się rekolekcje wielkopostne.

Wydaje się, że na dziś dobre byłoby rozwiązanie pośrednie. Odwołanie rekolekcji, ale nie zamykanie świątyń i pozostawienie godzin liturgii bez zmian. Jednak biskupi muszą wyraźnie powiedzieć wiernym – a tego w komunikacie abp. Gądeckiego zabrakło – że są takie sytuacje, gdy opuszczenie niedzielnej mszy św. grzechem nie jest. Warto byłoby także przypomnieć, że chrześcijanom znajdującym się w sytuacji przymusowej, niezawinionej przez nich, Kościół zaleca alternatywne sposoby świętowania niedzieli: modlitwę indywidualną lub w gronie rodziny. A teraz chyba z taką sytuacją mamy do czynienia.

Publicystyka
Maciej Strzembosz: Kto wygrał, kto przegrał wybory samorządowe
Publicystyka
Michał Szułdrzyński: Jarosław Kaczyński izraelskiego ambasadora wyrzuca, czyli jak z rowerami na Placu Czerwonym
Publicystyka
Nizinkiewicz: Tusk przepowiada straszną przyszłość. Niestety, może mieć rację
Publicystyka
Flieger: Historia to nie prowokacja
Publicystyka
Kubin: Europejski Zielony Ład, czyli triumf idei nad politycznymi realiami