Śmiertelny wirus przenoszony podobnie drogą kropelkową zabija zaatakowane osoby w ciągu kilku dni. Epidemia rozprzestrzenia się błyskawicznie, dociera do USA i Europy. Lekarze pospiesznie szukają skutecznej szczepionki. Ludzie masowo umierają.
To jedynie fabuła filmu „Epidemia strachu" (Contagion), który pojawił się w kinach w 2011 r. Gdyby dziś jego ścieżkę dźwiękową emitowano w radiu, mógłby wywołać panikę podobną do tej, jaką 30 października 1938 r. wzbudziło w USA słuchowisko o lądowaniu Marsjan na Ziemi oparte na książce Herberta George'a Wellsa „Wojna światów".
Eksperci nie mają wątpliwości: grozi nam kolejna pandemia, bo choroby zakaźne nieprzerwanie towarzyszą ludziom. Jedynie w ostatnim stuleciu mieliśmy dwie pandemie równie śmiertelne jak „czarna zaraza" w średniowieczu. Tuż po I wojnie światowej pojawiła się grypa, która zabiła 50 mln ludzi, głównie Europejczyków. W latach 80. XX w. wybuchła epidemia AIDS, która pochłonęła dotąd 36 mln osób, najwięcej w Afryce.
Czy kolejną wielką pandemię może wywołać budząca obecnie strach ebola? Wirus ten przynajmniej na razie nie rozprzestrzenia się drogą kropelkową, jak to pokazano w filmie, jedynie poprzez krew oraz płyny i wydzieliny organizmu. Owszem, są podejrzenia, że niektóre jego szczepy opanowały drogę powietrzną. Przeprowadzono nawet eksperymenty, z których wynika, że prawdopodobnie w ten sposób został on przeniesiony ze świń na małpy.
Ebola zabija jednak zbyt szybko. Nie jest tak podstępna jak wirus HIV, który ukrywa się w organizmie swej ofiary i może zakażać innych ludzi przez wiele lat. Kiedy zakażona ebolą osoba zaczyna odczuwać pierwsze objawy choroby, zwykle jest już tak osłabiona, że nie jest w stanie wybrać się w jakąkolwiek podróż. A wcześniej, jeszcze przed wystąpieniem symptomów gorączki krwotocznej, nie zakaża. Ebola nie potrafi zatem tego, co robi grypa, która szybko się przenosi z jednej osoby na drugą.