Rz: Wiele można zarzucić polskim władzom, ale nie to, że stosowały tortury, zmuszały do niewolniczej pracy czy skazywały na śmierć bez sądu. Czy w naszym kraju prawnik zajmujący się ochroną praw człowieka w ogóle ma co robić?
Sylwia Gregorczyk-Abram, adwokat: Prawa człowieka to pojęcie bardzo szerokie. Możemy powiedzieć, że każdy adwokat zajmuje się prawami człowieka. Jeśli na przykład w imieniu klienta pozywa kogoś o prawa majątkowe, realizuje nie tylko jego prawo własności, ale i prawo do sądu, a więc prawa człowieka. Prawa człowieka są naruszane także przez przemoc w rodzinie, gwałt czy naruszanie praw mniejszości seksualnych czy wyznaniowych. Ostatnio prowadzę też sprawy dotyczące praw uchodźców. To wszystko jest objęte europejską konwencją o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności, której nasz kraj jest sygnatariuszem.
Domyślam się, że niektóre takie sprawy niełatwo prowadzić. Wstyd blokuje często zgwałconą czy bitą kobietę, nawet wobec pełnomocnika. Jak sobie pani z tym radzi?
Jeśli taka osoba w ogóle zdecyduje się na skierowanie sprawy do sądu i zaangażowanie pełnomocnika, to już połowa sukcesu. Zdarza się jednak, że już w trakcie procesu traci chęć do dalszej walki o swoje prawa i chce się wycofać. To czasem kwestia jej charakteru, czasem wpływu otoczenia, nawet najbliższej rodziny. Nieraz bowiem sprawca przemocy obiecuje, że się poprawi, a rodzina, także rodzina ofiary, często staje po jego stronie. Widzę tu też efekt złego działania systemu opieki nad pokrzywdzonymi. Doświadczenie gwałtu czy przemocy jest silnym przeżyciem, do którego niechętnie się wraca. Tymczasem u nas ofiara takich aktów bywa wielokrotnie przesłuchiwana: przez policję, prokuraturę, a potem w sądzie. To oznacza dodatkowe stresy. Należałoby wprowadzić zasadę, że przesłuchanie ofiar gwałtu powinno być przeprowadzone tylko raz, i to bardzo szybko po zdarzeniu. Zresztą takie zmiany proponuje rzecznik praw obywatelskich.
Jak to wygląda w pani dotychczasowej praktyce?