Nim negocjatorzy obu stron spotkali się w środę w Mińsku, mianowany dzień wcześniej szef administracji ukraińskiego prezydenta Andrij Jermak powiedział, że możliwym byłoby przeprowadzenie lokalnych wyborów na terenach separatystów.
Mogłoby się odbyć już w październiku, jak na całej Ukrainie. – To byłoby logiczne. Ale wyłącznie według ukraińskiego ustawodawstwa i po odzyskaniu przez nas kontroli nad granicą – powiedział. W odpowiedzi jednak Moskwa zażądała, by Kijów zaczął bezpośrednie rozmowy z separatystami, na co Ukraina się nie godzi, nie uznając ich za samodzielnych. – Kreml stosuje swoją tradycyjną taktykę: przeciągania rozmów, szantażowania i – oczywiście – wznawiania walk w Donbasie – powiedział „Rzeczpospolitej" kijowski analityk Wołodymyr Fesenko.
Złe pochodzenie
Wcześniej część obserwatorów wiązała nadzieję na zmiany
z pojawieniem się po obu stronach nowych polityków, odpowiedzialnych za kontakty Rosji i Ukrainy: nowego szefa administracji prezydenta Zełenskiego oraz byłego rosyjskiego wicepremiera Dmitrija Kozaka. Obaj prowadzili zakończone sukcesem negocjacje zarówno o wymianie jeńców (we wrześniu i grudniu ubiegłego roku), jak i w sprawie tranzytu rosyjskiego gazu przez Ukrainę. – Kozak pochodzi z Ukrainy, ale to jest raczej czynnik negatywnie wpływający na rosyjskich polityków. Przynajmniej dotychczas tacy emigranci znani byli ze swej antyukraińskości – dodał Fesenko. Najsłynniejszymi z nich są m.in. wieloletnia szefowa rosyjskiego senatu Walentina Matwijenko (otrzymała w końcu zakaz wjazdu na Ukrainę) czy prawicowy polityk Siergiej Głaziew, który opracował teoretyczne podstawy wojny hybrydowej.
Mimo to reprezentujący Ukrainę Jermak dopuścił możliwość jakichś kompromisów w trakcie rozmów, choć nie powiedział jakich. – Jestem gotów rozmawiać ze wszystkimi patriotycznymi i rozumnymi siłami – powiedział. Ale nie usłyszał żadnej odpowiedzi z Moskwy.