Nieustanne napięcia w Zjednoczonej Prawicy nie wynikają z kłótliwości jej liderów. W ZP wrze, bo główni aktorzy są tam skazani na konflikt. A w szczególności dotyczy to Jarosława Gowina i Zbigniewa Ziobry.
Gdy Jarosław Kaczyński rok temu odrzucił propozycję Ziobry, by Solidarna Polska wróciła na łono PiS, było wiadomo, że obie partie znalazły się na kursie kolizyjnym. Prezes bał się, że Ziobro po powrocie do partii stałby się nie tylko liderem zwartej frakcji, ale też mógłby sięgnąć po przywództwo. A prezes miał inne plany. Ziobro zrozumiał, że jest skazany na rywalizację z PiS. Stąd proces radykalizacji SP i głoszenia, że to partia Ziobry jest prawdziwą prawicą. To doprowadziło do groźby zerwania koalicji. Ziobro uspokoił swoją partię, ale gdy tylko podpisano nową umowę koalicyjną, SP zaczęła domagać się weta do budżetu UE, potem zagłosowała przeciwko polityce energetycznej własnego rządu. Bo Ziobro wie, że nie może liczyć, że podczas kolejnych wyborów wystartuje z list PiS.