Hałasu przestraszył się prezes IPN i zapowiedział, że katalog ogłosi dopiero po wyborach. I słusznie. Co by to było, gdyby informacje na temat kandydatów na reprezentantów narodu do narodu tego dotarły? Przecież mogłyby wpłynąć na niezależne wybory obywateli! Na przykład wiedza o agenturalnej przeszłości kandydata przyciągnęłaby do niego wielu zafascynowanych tym wyborców. Albo na odwrót. W każdym razie trudno nie uznać faktu współpracy z SB za znaczący dla życiorysu osoby publicznej. Dlatego obywatele nie powinni go znać. Wprawdzie mieszkańcy Zachodu, na którego standardy tak lubią powoływać się mieszkańcy salonu, nie potrafiliby tego pojąć, ale oni nie znają złożoności sytuacji w czasach PRL. Brak publikacji katalogów, które istnieją już, musi wprawdzie prowokować przecieki, ale to dobrze, gdyż przeciwnicy IPN będą mieli za co go atakować. Zresztą przecieki to nie wiedza, a chodzi o to, aby obywatele wiedzieli jak najmniej o osobach publicznych, co wywiódł Trybunał Konstytucyjny.

Podczas sądu nad ustawą lustracyjną informacje z IPN na temat sędziów Trybunału sprawozdawca sejmowy dostał wyjątkowo prędko. Wywołało to medialno-polityczną burzę. - IPN powinien zostać rozwiązany, gdyż informacji dostarczył dużo szybciej niż zwykle - oburzali się oburzeni, a był ich legion.

Dziwiłem się, gdyż sądziłem, że w ważnych sprawach publicznych państwowe instytucje powinny działać w trybie specjalnym, a więc intensywniej niż normalnie. Widocznie nie miałem racji. Dziś, gdy w trybie superekspresowym sąd uznaje, że Kaczmarek nie powinien zostać zatrzymany, że kaucja jest za duża i że może sobie podróżować za granicę mimo oczywistości swojej winy, zastanawiam się, gdzie są ci, którzy oburzali się wówczas. A trudno uznać Kaczmarka za sprawę wagi państwowej.